Podsumowanie wyścigu o Grand Prix Malezji

20.03.0500:00
Marek Roczniak
12120wyświetlenia

Bardzo dobra postawa podczas sobotnich treningów, najlepsze czasy w obydwu sesjach kwalifikacyjnych i prowadzenie od startu do mety - tak mogłoby brzmieć w zeszłym roku podsumowanie większości wyścigów, w których pierwsze skrzypce grał zwykle Michael Schumacher. W tym roku jak na razie odnosi się to jednak do kierowców Renault, jako że dwa rozegrane dotąd wyścigi w taki właśnie mniej więcej sposób, czyli prezentując dominującą postawę niemal przez cały weekend, wygrali w Australii Giancarlo Fisichella, a w Malezji Fernando Alonso. O ile Fisichella swoje zaledwie drugie zwycięstwo w karierze zawdzięczał przede wszystkim trafieniu na dosyć suchy tor podczas sobotnich kwalifikacji, o tyle Alonso swoje drugie zwycięstwo zawdzięcza tylko i wyłącznie własnej ciężkiej pracy i szybkości bolidu R25.

Grand Prix Malezji z racji gorąca i wysokiej wilgotności powietrza jest jednym z najbardziej wymagających wyścigów dla kierowców i choć mogłoby się wydawać, że Hiszpan prowadząc spokojnie od startu do mety nie musiał się specjalnie wysilać, to jednak na podium zabrakło mu nawet siły na stanie podczas słuchania hymnu. Niestety na podium zabrakło tym razem Fisichelli, który już podczas niedzielnych kwalifikacji okazał się dosyć wolny. W wyścigu Włoch był także wyraźnie wolniejszy od swojego partnera (średnio sekundę na okrążeniu), ale mimo to do 36 okrążenia włącznie utrzymał się na trzeciej pozycji. Wówczas dopadł go jednak Mark Webber, wyprzedzając kierowcę Renault zaraz przed ostatnią długą prostą. Fisichella próbował jeszcze odzyskać miejsce na podium zaraz przed ostatnim zakrętem, ale przeliczył się ze swoimi możliwościami i mając już dosyć mocno zniszczone opony popełnił błąd podczas ostrego hamowania. W efekcie doszło do kolizji, która wyeliminowała z wyścigu obydwu kierowców. Dzięki temu Alonso objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej kierowców.

Na największe słowa uznania zasłużyła chyba dzisiaj Toyota, a zwłaszcza Jarno Trulli. Sądząc po przebiegu rywalizacji w Australii można było przypuszczać, że także i tym razem Włoch nie zdoła utrzymać wysokiej pozycji startowej w wyścigu. Okazuje się jednak, że Toyota nie próżnowała tej zimy, a geniusz zwerbowanego z Renault dyrektora technicznego ds. bolidu, Mike'a Gascoyne'a, nie jest tylko jakąś legendą. Owszem, w Australii obaj kierowcy Toyoty mieli problemy, a zmienne warunki pogodowe podczas kwalifikacji uniemożliwiły wiarygodną ocenę szybkości bolidu TF105. Tymczasem w Malezji sprawy miały się zgoła inaczej i to już od sobotnich treningów. Co więcej, tor Sepang z racji dosyć dużej ilości szybkich zakrętów kładzie duży nacisk na wydajność aerodynamiczną, a więc stanowi trudny egzamin dla samochodów i trzeba przyznać, że nowa Toyota zdała go na czwórkę z plusem. Trulli niemal przez cały weekend prezentował bardzo dobrą i zarazem równą formę i w pełni zasłużenie stanął na drugim stopniu podium. Włoch miał jednak mieszane uczucia po wyścigu, gdyż wczoraj dowiedział się o stracie bliskiego przyjaciela - pilota, który zginął w katastrofie helikoptera podczas akcji ratunkowej. W geście sympatii dla rodziny tragicznie zmarłego przyjaciela, Trulli nie otworzył na podium szampana. Było to oczywiście pierwsze podium dla japońskiej stajni, wywalczone po trzech latach niezbyt udanych startów.

Z kolizji pomiędzy Fisichellą i Webberem najbardziej skorzystał drugi kierowca zespołu Williams, Nick Heidfeld. Niemiec już na pierwszym okrążeniu po starcie z 10 pozycji wyprzedził obydwu kierowców Red Bull, a następnie skorzystał z awarii silnika w bolidzie Jensona Buttona i pękniętej opony w przypadku Kimi Raikkonena, awansując po pierwszej rundzie postojów w boksach na szóstą pozycję. W drugiej połowie wyścigu Heidfeld brał udział w spektakularnej, żeby nie powiedzieć bratobójczej walce o czwartą pozycję. Wszystko zaczęło się od próby wyprzedzenia Webbera przez byłego kierowcę Williamsa, Ralfa Schumachera. Reprezentant Toyoty z wielką zawziętością zaatakował Australijczyka pod koniec 32 okrążenia, co o mały włos nie skończyło się kraksą. Pojedynek ten spowolnił oczywiście na chwilę obydwu kierowców i wtedy to do walki włączył się Heidfeld, wyprzedzając na prostej startowej młodszego z braci Schumacherów. Następnie Niemiec zaatakował swojego partnera podczas hamowania przed pierwszym zakrętem i znów zrobiło się gorąco, gdyż Webber ani myślał poddać się bez walki. Moment ten z kolei umożliwił Ralfowi odzyskanie piątej pozycji, jednak Niemiec długo się z niej nie cieszył i ostatecznie musiał uznać wyższość swojego rodaka. Tak czy inaczej cała trójka zasłużyła na wielkie brawa za stworzenie wspaniałego widowiska. Kilka okrążeń później Webber odpadł z wyścigu wraz z Fisichellą i dzięki temu Heidfeld oraz Ralf Schumacher finiszowali odpowiednio na trzeciej i piątej pozycji. Dla Heidfelda była to już druga wizyta na podium w karierze, natomiast Ralf Schumacher swoją postawą potwierdził tylko wyraźny postęp dokonany przez Toyotę od ostatniego sezonu.

Czwarty na mecie zameldował się Juan Pablo Montoya, przeskakując podczas drugiej i zarazem ostatniej rundy postojów w boksach swojego zeszłorocznego partnera, Ralfa Schumachera. Dla Kolumbijczyka był to w miarę udany wyścig, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę niezbyt wysoką pozycję startową. Nie zmienia to jednak faktu, że była to kolejna zaprzepaszczona szansa na podium, do czego przyczyniły się błędy w obydwu sesjach kwalifikacyjnych, a także zniszczona podczas zbyt gwałtownego hamowania już na początku wyścigu lewa przednia opona. Miało to wpływ zarówno na pogorszenie balansu bolidu, jak i widoczności z powodu wytwarzanych wibracji. W tej sytuacji czwarta pozycja nie była najgorszym osiągnięciem. Tymczasem Kimi Raikkonen miał ponownie wielkiego pecha, gdyż zaraz po pierwszym postoju z powodu nieprawidłowo funkcjonującego zaworu pękła jedna z tylnych opon w jego bolidzie. Fin musiał przejechać niemal całe okrążenie, zanim wreszcie dowlókł się do boksów i choć powrócił potem do wyścigu, to jednak miał już bardzo małe szanse na zarobek punktowy. Ostatecznie Raikkonen finiszował tuż za punktowaną ósemką, a na pocieszenie udało mu się ustanowić najlepszy czas przejazdu jednego okrążenia. Gdyby nie pęknięta opona, z pewnością miałby duże szanse na podium.

Na szóstej i ósmej pozycji wyścig o Grand Prix Malezji ukończyli kierowcy Red Bull, David Coulthard i Christian Klien. Obaj kierowcy drugi raz z rzędu spisali się bez zarzutu i choć oczywiście sporo zawdzięczali tym razem problemom innych, to jednak liczy się to, że nie zmarnowali nadarzającej się okazji do powiększenia dorobku punktowego, w czym pomogła im godna pochwały niezawodność bolidu RB1 i silnika Cosworth TJ2005 V10. Zarówno Coulthard, jak i Klien nie ustępowali, a byli wręcz szybsi od prowadzących zmodyfikowane zeszłoroczne bolidy F2004M kierowców Ferrari. Trudno to jednak traktować w chwili obecnej jako nadzwyczajne osiągnięcie, gdyż włoska stajnia prezentowała w Malezji bardzo mizerny poziom. Co gorsza problem może nie leżeć tylko i wyłącznie w starym bolidzie, ale w oponach Bridgestone, które w wysokiej temperaturze ani w kwalifikacjach, ani w wyścigu nie oferowały dobrej przyczepności. W efekcie Michael Schumacher finiszował zaledwie na siódmej pozycji, natomiast Rubens Barrichello ze względu na zbyt duże zużycie tylnych opon w ogóle nie dojechał do mety. Ekipie Ferrari nie pozostaje już chyba nic innego, jak tylko przyspieszenie debiutu bolidu F2005. Czy będzie on stanowił konkurencję dla rewelacyjnego Renault R25 - o tym przekonamy się być może już podczas najbliższego wyścigu.

Z pozostałych kierowców do mety dojechali Felipe Massa (Sauber), reprezentujący barwy Jordana Narain Karthikeyan i Tiago Monteiro, a także Christijan Albers (Minardi). Drugi kierowca Saubera, Jacques Villeneuve, jazdę zakończył już na 27 okrążeniu, blokując tylne koła podczas hamowania przed jednym z wolniejszych zakrętów, co doprowadziło do poślizgu i wylądowania na środku żwirowiska. Z kolei drugi kierowca Minardi, Patrick Friesacher, wpadł w poślizg na oleju pozostawionym przez jeden z bolidów B.A.R. Skoro już mowa o tym zespole, to zarówno Jensona Buttona, jak i Anthony'ego Davidsona z wyścigu wyeliminowały awarie silników i to już na trzecim okrążeniu. Niestety sprawdziły się najgorsze obawy co do wytrzymałości silników Hondy, które już podczas przedsezonowych testów były wyjątkowo zawodne. Nie pomogła nawet wymiana silników po pierwszym wyścigu - zapowiada się długi i ciężki sezon dla stajni z Brackley...