Foto podsumowanie sezonu 2013 Formuły 1 - część 2
Zapraszamy na drugą część podsumowania minionego sezonu
08.12.1317:40
5179wyświetlenia
Tydzień temu opublikowaliśmy pierwszą część foto podsumowania minionego sezonu Formuły 1. Dziś mamy dla was kolejne obrazki z pamiętnika dotyczącej drugiej, niestety monotematycznej, połowy sezonu. My skupiliśmy się jednak na pozostałych aspektach i wzruszających pożegnaniach. Zapraszamy do lektury!
Rozstrzygający początek
Osoby, które wierzyły, że doścignięcie Sebastiana Vettela jest jeszcze możliwe, zapewne grubo rozczarowały się przebiegiem Grand Prix Belgii. Niemiec wystrzelił na starcie i tyle go widziano. Zawodnik Red Bulla wygrał już piąty wyścig w sezonie i miał 46 punktów przewagi nad kolejnym kierowcą. Po rundzie na Spa najbliżsi oponenci Vettela - Raikkonen i Hamilton, otwarcie przyznali, że pokonanie Niemca jest już praktycznie niemożliwe. Jedynie największy optymista w stawce, Fernando Alonso, wciąż wierzył w zdobycie trzeciego tytułu mistrza świata…
Co jest nie tak z tym bolidem?
W Toro Rosso, podobnie jak przed dwoma laty, kierowcy walczyli o fotel w Red Bullu, lecz tym razem w rzeczywistości, a nie jak w przypadku Buemiego i Alguersuariego - na niby. Na wakat w stajni z Milton Keynes ostrzyli sobie zęby jej juniorzy, aczkolwiek szansę na zaprezentowanie swojego prawdziwego potencjału, jeden z zawodników miał niespecjalnie równe, mowa rzecz jasna o Jeanie-Ericu Vergne. Francuz miał w tym sezonie wyjątkowego pecha, ponieważ kiedy otworzyła się przed nim życiowa szansa, ktoś lub coś mu psuło wyścig, najczęściej była to awaria bolidu. We Włoszech, kiedy jechał po pewne punkty, posłuszeństwa odmówiła skrzynia biegów. Zachowanie 22-latka po opuszczeniu bolidu idealnie podsumowało, co sądzi o tym wszystkim. Vergne po prostu oparł się o barierki i jak gdyby nigdy nic oglądał sobie wyścig, podczas gdy za jego plecami porządkowi walczyli z kopcącym jak komin STR8.
Eat my dust
Jazdę Sebastiana Vettela podczas Grand Prix Singapuru można śmiało podsumować jednym zdaniem - „to się nawet filozofom nie śniło”. Niemiec pojawił się na mecie wyścigu z 30 sekundową przewagą nad drugim Alonso, będąc szybszym od swoich „najbliższych” rywali aż o dwie sekundy na okrążeniu. Pod uwagę należy wziąć, że w połowie rywalizacji mieliśmy samochód bezpieczeństwa, a później Vettel jeszcze zmieniał opony… Taka jazda oczywiście wzbudziła wiele podejrzeń, czy aby bolid austriackiej ekipy nie miał tak zwanego „magicznego przycisku”. Były szef oraz właściciel zespołu Formuły 1 - Giancarlo Minardi, stwierdził, iż Niemiec miał w swoim bolidzie kontrolę trakcji, natomiast według innych przypuszczeń, KERS w samochodzie Vettela był tak zaprogramowany, aby poprawiał trakcję na wyjściu z zakrętów, co pozwoliłoby 26-latkowi na przyspieszanie kilka metrów wcześniej niż rywale.
HULKenberg
Bezapelacyjnie gwiazdą wyścigu w Korei był Nico Hulkenebrg, który swoją jazdą zawstydził największych tego sportu. Niemiec w drugiej połowie sezonu był w szczytowej formie, wyciskając ze swojego Saubera 101 procent i na torze Yeongam, 26-latek ukończył rywalizację na czwartej pozycji przed Hamiltonem oraz Alonso. Ten pierwszy został przez niego dosłownie ośmieszony, ponieważ w żaden sposób nie mógł sobie z Niemcem poradzić, a kiedy w końcu udało mu się go wyprzedzić, Hulkeneberg kilkaset metrów dalej dosłownie ominął Brytyjczyka. Patrząc na postawę 26-latka, naprawdę nie rozumiem, jak zespoły z czołówki mogły go od tak pominąć…
Blisko ale wciąż daleko
Forma Grosjeana w końcówce sezonu była niesamowita i mało brakowało, by Francuz podczas Grand Prix Japonii odniósł swoje pierwsze zwycięstwo w karierze. Zawodnik Lotusa wystrzelił z czwartego pola jak z procy, obejmując prowadzenie w wyścigu jeszcze przed pierwszym zakrętem. Szansa na wygraną była spora, jednak postanowiły o sobie przypomnieć najszybsze w stawce Red Bulle, które pokonały 27-latka w bezpośredniej walce. Grosjean zameldował się na mecie trzeci, lecz fantastyczna jazda pomogła mu zabezpieczyć swoją przyszłość w Formule 1. Lotus mógł natomiast odetchnąć z ulgą, ponieważ był pewien, iż Grosjean jest już tym kierowcą, który uzupełni lukę po odchodzącym do Ferrari Kimim Raikkonenie.
„Z tego miejsca chciałbym podziękować…”
Czy się to komuś podobało lub nie, w Indiach swój czwarty tytuł mistrza świata musiał zdobyć Sebastian Vettel. Niemiec przed wyścigiem na torze Buddh miał tak ogromną przewagę w klasyfikacji kierowców, że nawet gdyby w nim nie wystartował, to mógłby zdobyć tytuł. Na taki scenariusz się nie zanosiło i zgodnie z przewidywaniami Vettel odniósł już dziesiąte zwycięstwo w sezonie, w tym szóste z rzędu, zdobywając kolejne mistrzostwo. Po dojechaniu na metę, Niemiec zaczął kręcić bączki na prostej startowej, a następnie kłaniać się przed swoim bolidem, wyraźnie sugerując, komu i czemu zawdzięcza swój sukces.
Tymczasem w Europie
Nie tylko w Indiach mieliśmy tego dnia wyłonionego mistrza świata, ale również w Hiszpanii. Na rajdowych odcinkach tytuł w kategorii WRC2 przypieczętował nie kto inny, jak Robert Kubica. Dla Polaka był to niezwykle wyjątkowy sezon, podczas którego powrócił do regularnych startów na najwyższym szczeblu sportów motorowych. Mimo to początki nie były łatwe. W Rajdzie Wysp Kanaryjskich, Kubica jadąc ze sporą przewagą w klasyfikacji nad drugim Kopeckim, rozbił swój samochód. Debiut w Mistrzostwach Świata także nie należał do najłatwiejszych. Rajd Portugalii był okraszony wieloma usterkami Citroena DS3, aczkolwiek złe duchy zostały przepędzone i na szutrach Akropolu mogliśmy cieszyć się z jednego z pięciu tegorocznych zwycięstw Kubicy. Na deser pozostał start w Rajdzie Wielkiej Brytanii za kierownicą auta WRC, aczkolwiek przez pewną wiadomość kilkanaście dni przed imprezą, od samego początku było wiadomo, że nie będzie zbyt łatwo…
Ofiary Pirelli
Po nieszczęsnym Grand Prix Wielkiej Brytanii, Pirelli postanowiło wprowadzić nowe ogumienie, o całkowicie innej budowie. Niestety wydarzyło się coś, czego obawiało się wiele osób. Zmiana charakterystyki opon znacząco wpłynęła na osiągi bolidów niektórych ekip, w tym Ferrari, Toro Rosso i przede wszystkim Force India. Postawa hinduskiej ekipy była jedną z największych niespodzianek tegorocznych mistrzostw. Ekipa z bazą w Silverstone była w pierwszej połowie sezonu piątą siłą w stawce, aczkolwiek po wprowadzeniu nowego ogumienia, dobre osiągi bolidu VJM06 nagle wyparowały. Miało to dramatyczny wpływ na sytuację zespołu w klasyfikacji konstruktorów. Po rundzie w Belgii, Force India spadło na szóste miejsce, automatycznie tracąc dodatkowe miliony z praw telewizyjnych, a w dodatku pojawiły się problemy ze zdobywaniem pojedynczych punktów, które po raz ostatni udało się zdobyć w Abu Zabi.
#WhereIsKimi?
Wydarzenia pomiędzy wyścigami w Abu Zabi a Stanach Zjednoczonych, powinny być nauczką dla Lotusa, a także dla przyszłych pracodawców Kimiego Raikkonena. Fin podczas weekendu na torze Yas Marina otwarcie mówił, iż jeżeli od swojego zespołu nie otrzyma w najbliższym czasie należnych mu pieniędzy, to opuści ostatnie rundy sezonu. Mistrz Świata słowa dotrzymał i dokładnie tydzień przed wyścigiem w Austin, Steve Robertson poinformował, że jego podopieczny przejdzie za kilka dni operację kręgosłupa, tym samym przedwcześnie kończąc współpracę z Lotusem oraz swój udział w tegorocznych mistrzostwach. Stajnia z Enstone postanowiła wyznaczyć jako następcę Raikkonena jego rodaka - Heikkiego Kovalainena. Wobec 32-latka pojawiły się spore oczekiwania, głównie ze względu na duże doświadczenie w F1. Mimo to zwycięzca Grand Prix Węgier z 2008 roku spisał się zdecydowanie poniżej oczekiwań, dwukrotnie plasując się na odległym czternastym miejscu.
Koszmary z przeszłości
Ostatnie cztery sezony w dosyć brutalny sposób zapewniły nam powtórkę z „rozrywki”, czyli kolejną dominację Niemca i powolne śrubowanie rekordów. Do tej pory Sebastian Vettel mógł sobie m.in. przypisać miano najmłodszego trzykrotnego mistrza świata, czy rekord największej liczby pole position oraz punktów w jednym sezonie. Co ciekawe, Vettel pomimo wygrania aż trzynastu wyścigów w tym roku, nie ustanowił żadnego nowego rekordu. Do pobicia osiągnięcia Ascariego w wygraniu największej ilości wyścigów pod rząd, zabrakło jednego zwycięstwa, podobnie jak w przypadku rekordu należącego do Schumachera, który w sezonie 2004 wygrał tyle samo wyścigów co zawodnik Red Bulla. Gdyby nie ta skrzynia biegów na Silverstone...
Złap mnie jeśli potrafisz
Tegoroczna pogoń Caterhama za Marussią była niezwykle specyficzna. Stajnia z Leafield była przez zdecydowaną większość sezonu szybsza od rosyjskiej ekipy, aczkolwiek nie była w stanie odebrać jej dziesiątego miejsca w klasyfikacji. Do upragnionych milionów za przedostatnie miejsce w tabeli potrzebna była trzynasta pozycja w wyścigu i wszystko wskazywało na to, iż na Interlagos będziemy mieli powtórkę z przed roku, ponieważ w niedzielę spodziewany był deszcz, który mógłby spowodować chaos na torze i tym samym pomóc zawodnikom Caterhama awansować na wyższą pozycję. Ulewa jednak nie spadła, natomiast zapał do przedzierania się przez stawkę u van der Garde i Pica był na tym samym poziomie co przed rokiem u Vettela w Abu Zabi. Holender tak bardzo chciał być trzynasty na mecie, że postanowił nie zwalniać w boksach do przepisowych 80 km/h, natomiast Francuz połamał tylne zawieszenie, nie będąc kompletnie świadomym tego, co się wydarzyło. Tak czy inaczej, Marussia zabezpieczyła swoją przyszłość, a Max Chilton mógł świętować ukończenie wszystkich wyścigów sezonu.
Goodbye mate!
Po dwunastu latach z Formułą 1 żegnał się Mark Webber. Ciężko powiedzieć, czy ten epizod był udany, ponieważ owszem, udało się wygrać dziewięć wyścigów, ale zabrakło choćby jednego tytułu wicemistrza świata. W dodatku w sezonie 2013 Webber nie wygrał ani jednego Grand Prix, aczkolwiek drugich miejsc mógł sobie tyle samo dopisać, co Hamilton pole position. Pożegnanie 37-latka było całkiem huczne, a w dodatku sam zainteresowany dorzucił parę groszy, grając na nosie sędziom i ściągając podczas zjazdowego kółka swój kask. Poza tym oprócz Australijczyka żegnaliśmy także z Formułą 1 silniki V8, które od przyszłego roku zostaną zastąpione sześciocylindrowymi jednostkami z turbo oraz znacznie mocniejszym KERS'em, mający od nowego sezonu o jedną literkę mniej w nazwie. Dźwięk nowej jednostki oraz doniesienia o jej osiągach nie napawają zbyt dużym optymizmem, ale my, kibice Formuły 1, nie takie rewolucje przeżyliśmy, więc byle do Australii!
Podsumowanie sezonu 2013 Formuły 1 - część 1
Rozstrzygający początek
Osoby, które wierzyły, że doścignięcie Sebastiana Vettela jest jeszcze możliwe, zapewne grubo rozczarowały się przebiegiem Grand Prix Belgii. Niemiec wystrzelił na starcie i tyle go widziano. Zawodnik Red Bulla wygrał już piąty wyścig w sezonie i miał 46 punktów przewagi nad kolejnym kierowcą. Po rundzie na Spa najbliżsi oponenci Vettela - Raikkonen i Hamilton, otwarcie przyznali, że pokonanie Niemca jest już praktycznie niemożliwe. Jedynie największy optymista w stawce, Fernando Alonso, wciąż wierzył w zdobycie trzeciego tytułu mistrza świata…
Co jest nie tak z tym bolidem?
W Toro Rosso, podobnie jak przed dwoma laty, kierowcy walczyli o fotel w Red Bullu, lecz tym razem w rzeczywistości, a nie jak w przypadku Buemiego i Alguersuariego - na niby. Na wakat w stajni z Milton Keynes ostrzyli sobie zęby jej juniorzy, aczkolwiek szansę na zaprezentowanie swojego prawdziwego potencjału, jeden z zawodników miał niespecjalnie równe, mowa rzecz jasna o Jeanie-Ericu Vergne. Francuz miał w tym sezonie wyjątkowego pecha, ponieważ kiedy otworzyła się przed nim życiowa szansa, ktoś lub coś mu psuło wyścig, najczęściej była to awaria bolidu. We Włoszech, kiedy jechał po pewne punkty, posłuszeństwa odmówiła skrzynia biegów. Zachowanie 22-latka po opuszczeniu bolidu idealnie podsumowało, co sądzi o tym wszystkim. Vergne po prostu oparł się o barierki i jak gdyby nigdy nic oglądał sobie wyścig, podczas gdy za jego plecami porządkowi walczyli z kopcącym jak komin STR8.
Eat my dust
Jazdę Sebastiana Vettela podczas Grand Prix Singapuru można śmiało podsumować jednym zdaniem - „to się nawet filozofom nie śniło”. Niemiec pojawił się na mecie wyścigu z 30 sekundową przewagą nad drugim Alonso, będąc szybszym od swoich „najbliższych” rywali aż o dwie sekundy na okrążeniu. Pod uwagę należy wziąć, że w połowie rywalizacji mieliśmy samochód bezpieczeństwa, a później Vettel jeszcze zmieniał opony… Taka jazda oczywiście wzbudziła wiele podejrzeń, czy aby bolid austriackiej ekipy nie miał tak zwanego „magicznego przycisku”. Były szef oraz właściciel zespołu Formuły 1 - Giancarlo Minardi, stwierdził, iż Niemiec miał w swoim bolidzie kontrolę trakcji, natomiast według innych przypuszczeń, KERS w samochodzie Vettela był tak zaprogramowany, aby poprawiał trakcję na wyjściu z zakrętów, co pozwoliłoby 26-latkowi na przyspieszanie kilka metrów wcześniej niż rywale.
HULKenberg
Bezapelacyjnie gwiazdą wyścigu w Korei był Nico Hulkenebrg, który swoją jazdą zawstydził największych tego sportu. Niemiec w drugiej połowie sezonu był w szczytowej formie, wyciskając ze swojego Saubera 101 procent i na torze Yeongam, 26-latek ukończył rywalizację na czwartej pozycji przed Hamiltonem oraz Alonso. Ten pierwszy został przez niego dosłownie ośmieszony, ponieważ w żaden sposób nie mógł sobie z Niemcem poradzić, a kiedy w końcu udało mu się go wyprzedzić, Hulkeneberg kilkaset metrów dalej dosłownie ominął Brytyjczyka. Patrząc na postawę 26-latka, naprawdę nie rozumiem, jak zespoły z czołówki mogły go od tak pominąć…
Blisko ale wciąż daleko
Forma Grosjeana w końcówce sezonu była niesamowita i mało brakowało, by Francuz podczas Grand Prix Japonii odniósł swoje pierwsze zwycięstwo w karierze. Zawodnik Lotusa wystrzelił z czwartego pola jak z procy, obejmując prowadzenie w wyścigu jeszcze przed pierwszym zakrętem. Szansa na wygraną była spora, jednak postanowiły o sobie przypomnieć najszybsze w stawce Red Bulle, które pokonały 27-latka w bezpośredniej walce. Grosjean zameldował się na mecie trzeci, lecz fantastyczna jazda pomogła mu zabezpieczyć swoją przyszłość w Formule 1. Lotus mógł natomiast odetchnąć z ulgą, ponieważ był pewien, iż Grosjean jest już tym kierowcą, który uzupełni lukę po odchodzącym do Ferrari Kimim Raikkonenie.
„Z tego miejsca chciałbym podziękować…”
Czy się to komuś podobało lub nie, w Indiach swój czwarty tytuł mistrza świata musiał zdobyć Sebastian Vettel. Niemiec przed wyścigiem na torze Buddh miał tak ogromną przewagę w klasyfikacji kierowców, że nawet gdyby w nim nie wystartował, to mógłby zdobyć tytuł. Na taki scenariusz się nie zanosiło i zgodnie z przewidywaniami Vettel odniósł już dziesiąte zwycięstwo w sezonie, w tym szóste z rzędu, zdobywając kolejne mistrzostwo. Po dojechaniu na metę, Niemiec zaczął kręcić bączki na prostej startowej, a następnie kłaniać się przed swoim bolidem, wyraźnie sugerując, komu i czemu zawdzięcza swój sukces.
Tymczasem w Europie
Nie tylko w Indiach mieliśmy tego dnia wyłonionego mistrza świata, ale również w Hiszpanii. Na rajdowych odcinkach tytuł w kategorii WRC2 przypieczętował nie kto inny, jak Robert Kubica. Dla Polaka był to niezwykle wyjątkowy sezon, podczas którego powrócił do regularnych startów na najwyższym szczeblu sportów motorowych. Mimo to początki nie były łatwe. W Rajdzie Wysp Kanaryjskich, Kubica jadąc ze sporą przewagą w klasyfikacji nad drugim Kopeckim, rozbił swój samochód. Debiut w Mistrzostwach Świata także nie należał do najłatwiejszych. Rajd Portugalii był okraszony wieloma usterkami Citroena DS3, aczkolwiek złe duchy zostały przepędzone i na szutrach Akropolu mogliśmy cieszyć się z jednego z pięciu tegorocznych zwycięstw Kubicy. Na deser pozostał start w Rajdzie Wielkiej Brytanii za kierownicą auta WRC, aczkolwiek przez pewną wiadomość kilkanaście dni przed imprezą, od samego początku było wiadomo, że nie będzie zbyt łatwo…
Ofiary Pirelli
Po nieszczęsnym Grand Prix Wielkiej Brytanii, Pirelli postanowiło wprowadzić nowe ogumienie, o całkowicie innej budowie. Niestety wydarzyło się coś, czego obawiało się wiele osób. Zmiana charakterystyki opon znacząco wpłynęła na osiągi bolidów niektórych ekip, w tym Ferrari, Toro Rosso i przede wszystkim Force India. Postawa hinduskiej ekipy była jedną z największych niespodzianek tegorocznych mistrzostw. Ekipa z bazą w Silverstone była w pierwszej połowie sezonu piątą siłą w stawce, aczkolwiek po wprowadzeniu nowego ogumienia, dobre osiągi bolidu VJM06 nagle wyparowały. Miało to dramatyczny wpływ na sytuację zespołu w klasyfikacji konstruktorów. Po rundzie w Belgii, Force India spadło na szóste miejsce, automatycznie tracąc dodatkowe miliony z praw telewizyjnych, a w dodatku pojawiły się problemy ze zdobywaniem pojedynczych punktów, które po raz ostatni udało się zdobyć w Abu Zabi.
#WhereIsKimi?
Wydarzenia pomiędzy wyścigami w Abu Zabi a Stanach Zjednoczonych, powinny być nauczką dla Lotusa, a także dla przyszłych pracodawców Kimiego Raikkonena. Fin podczas weekendu na torze Yas Marina otwarcie mówił, iż jeżeli od swojego zespołu nie otrzyma w najbliższym czasie należnych mu pieniędzy, to opuści ostatnie rundy sezonu. Mistrz Świata słowa dotrzymał i dokładnie tydzień przed wyścigiem w Austin, Steve Robertson poinformował, że jego podopieczny przejdzie za kilka dni operację kręgosłupa, tym samym przedwcześnie kończąc współpracę z Lotusem oraz swój udział w tegorocznych mistrzostwach. Stajnia z Enstone postanowiła wyznaczyć jako następcę Raikkonena jego rodaka - Heikkiego Kovalainena. Wobec 32-latka pojawiły się spore oczekiwania, głównie ze względu na duże doświadczenie w F1. Mimo to zwycięzca Grand Prix Węgier z 2008 roku spisał się zdecydowanie poniżej oczekiwań, dwukrotnie plasując się na odległym czternastym miejscu.
Koszmary z przeszłości
Ostatnie cztery sezony w dosyć brutalny sposób zapewniły nam powtórkę z „rozrywki”, czyli kolejną dominację Niemca i powolne śrubowanie rekordów. Do tej pory Sebastian Vettel mógł sobie m.in. przypisać miano najmłodszego trzykrotnego mistrza świata, czy rekord największej liczby pole position oraz punktów w jednym sezonie. Co ciekawe, Vettel pomimo wygrania aż trzynastu wyścigów w tym roku, nie ustanowił żadnego nowego rekordu. Do pobicia osiągnięcia Ascariego w wygraniu największej ilości wyścigów pod rząd, zabrakło jednego zwycięstwa, podobnie jak w przypadku rekordu należącego do Schumachera, który w sezonie 2004 wygrał tyle samo wyścigów co zawodnik Red Bulla. Gdyby nie ta skrzynia biegów na Silverstone...
Złap mnie jeśli potrafisz
Tegoroczna pogoń Caterhama za Marussią była niezwykle specyficzna. Stajnia z Leafield była przez zdecydowaną większość sezonu szybsza od rosyjskiej ekipy, aczkolwiek nie była w stanie odebrać jej dziesiątego miejsca w klasyfikacji. Do upragnionych milionów za przedostatnie miejsce w tabeli potrzebna była trzynasta pozycja w wyścigu i wszystko wskazywało na to, iż na Interlagos będziemy mieli powtórkę z przed roku, ponieważ w niedzielę spodziewany był deszcz, który mógłby spowodować chaos na torze i tym samym pomóc zawodnikom Caterhama awansować na wyższą pozycję. Ulewa jednak nie spadła, natomiast zapał do przedzierania się przez stawkę u van der Garde i Pica był na tym samym poziomie co przed rokiem u Vettela w Abu Zabi. Holender tak bardzo chciał być trzynasty na mecie, że postanowił nie zwalniać w boksach do przepisowych 80 km/h, natomiast Francuz połamał tylne zawieszenie, nie będąc kompletnie świadomym tego, co się wydarzyło. Tak czy inaczej, Marussia zabezpieczyła swoją przyszłość, a Max Chilton mógł świętować ukończenie wszystkich wyścigów sezonu.
Goodbye mate!
Po dwunastu latach z Formułą 1 żegnał się Mark Webber. Ciężko powiedzieć, czy ten epizod był udany, ponieważ owszem, udało się wygrać dziewięć wyścigów, ale zabrakło choćby jednego tytułu wicemistrza świata. W dodatku w sezonie 2013 Webber nie wygrał ani jednego Grand Prix, aczkolwiek drugich miejsc mógł sobie tyle samo dopisać, co Hamilton pole position. Pożegnanie 37-latka było całkiem huczne, a w dodatku sam zainteresowany dorzucił parę groszy, grając na nosie sędziom i ściągając podczas zjazdowego kółka swój kask. Poza tym oprócz Australijczyka żegnaliśmy także z Formułą 1 silniki V8, które od przyszłego roku zostaną zastąpione sześciocylindrowymi jednostkami z turbo oraz znacznie mocniejszym KERS'em, mający od nowego sezonu o jedną literkę mniej w nazwie. Dźwięk nowej jednostki oraz doniesienia o jej osiągach nie napawają zbyt dużym optymizmem, ale my, kibice Formuły 1, nie takie rewolucje przeżyliśmy, więc byle do Australii!
Podsumowanie sezonu 2013 Formuły 1 - część 1
KOMENTARZE