Fotofinisz sezonu 2014 Formuły 1 - Część 1

Tradycyjnie przedstawiamy Wam pierwszą część naszego podsumowania minionego sezonu F1
24.12.1412:35
Mateusz Szymkiewicz
5352wyświetlenia
Jak co roku przygotowaliśmy dla Was foto-podsumowanie sezonu, lecz tym razem ukazuje się ono w ten szczególny dzień w formie Bożonarodzeniowego prezentu od Redakcji [color=#3c88b8]Wyprzedź Mnie![/color]. Tegoroczne posumowanie zmagań wyszło jednak „troszkę” długie, jednak mamy nadzieję, iż nam to wybaczycie, choć skrycie liczymy również, że znajdą się i tacy, co właśnie przyjęli tę wiadomość ze sporym zadowoleniem. Tak czy inaczej zapnijmy pasy i przejrzyjmy to wszystko jeszcze raz!

Fotofinisz sezonu 2014 Formuły 1 - część 2

Mood Room


Tegoroczny sezon okazał się być ogromną próbą dla kibiców Formuły 1, a zwłaszcza dla ich poczucia estetyki. Według nowych przepisów podyktowanymi względami bezpieczeństwa, nosy bolidów mogły mieć maksymalną wysokość 185 milimetrów, co stanowiło problem przy projektowaniu pakietu aerodynamicznego, ze względu na fakt, iż niski przód blokował przepływ powietrza pod podłogą. Z tego też powodu niezawodni inżynierowie zaczęli kombinować, jak obejść przepisy. Jak się okazało, najczęstszym rozwiązaniem był wystający element na przodzie nosa, który spełniał nowe wymogi i przypominał wszystko, aczkolwiek nic związanego z wyścigami… Gdybyśmy byli złośliwi, to napisalibyśmy, że jajogłowi z pionów technicznych niektórych ekip powinni brać swojego towaru o połowę mniej, jednakże przypomniał nam się słynny Mood Room z programu Top Gear, w którym Jeremy Clarkson szukał inspiracji do projektowania „Geoff'a”, czyli hybrydowego auta domowej roboty. W takim pokoju w Leafield zapewne do znudzenia oglądali film „Obcy”, natomiast w Enstone podziwiano morsy…

Roszady


Kolejną sprawą, obok której nie dało się przejść obojętnie, były roszady w składach kierowców. Ubiegłoroczny „sezon ogórkowy” był jednym z najbardziej szalonych i trzymających w napięciu. Czy ktoś z Was pomyślałby w 2009 roku, że Kimi Raikkonen powróci do Ferrari, McLaren po raz kolejny postawi na debiutanta, czy może gdzieś przeoczony przez kibiców w tym całym zamieszaniu Daniił Kwiat wygryzie z walki o fotel w Toro Rosso da Costę? Myślę, iż niewielu się tego spodziewało. W ogólnym rozrachunku aż dziewięć zespołów dokonało zmian, z czego dwa zdecydowały się na kompletną rewolucję - Force India i Caterham. Pozostała siódemka wymieniła po jednym zawodniku i tak oto w Red Bullu znalazł się Ricciardo, w Lotusie Maldonado, czy w Williamsie Massa. Przypominając sobie wypowiedź Webbera, że przed sezonem 2014 ekipy nie będą chciały dokonywać roszad ze względu na chęć osiągnięcia stabilizacji, aż pusty śmiech człowieka ogarnia.

Techniczny falstart


Jeśli chodzi o jednostki napędowe, to w porównaniu do V8 dokonano w tym roku ogromnego przeskoku technologicznego. O ile sam silnik spalinowy V6 nie należał do skomplikowanych, o tyle turbosprężarka oraz systemy odzyskiwania energii cieplnej i kinetycznej spędzały sen z powiek wielu inżynierom aż do zakończenia Grand Prix Abu Zabi. Największy falstart popełniło Renault, czyli ktoś, kto najgłośniej nawoływał do zmian w regulacjach i powinien najlepiej wykonać swoją robotę. Tymczasem w Jerez na porządku dziennym był widok stojących na poboczu konstrukcji Red Bulla, Toro Rosso i Caterhama. Największy problem mieli ci pierwsi, ponieważ przez cztery dni jazd zdołali pokonać zaledwie 21 okrążeń, a RB10 potrafił się zepsuć nawet podczas wyjeżdżania z garażu. Z resztą, tę sytuację najlepiej podsumowuje fakt, iż w centrum prasowym dziennikarze bili brawo Marussi, która dołączyła do reszty trzeciego dnia testów i od razu pokonała większy dystans od Mistrzów Świata.

Ze skrajności w skrajność


Przedsezonowe testy już od samego początku dały nam jasny sygnał, kto najlepiej przepracował zimę - Mercedes. Niemiecka ekipa już od pierwszych jazd pokazywała, że jej pakiet jest niezawodny, a przede wszystkim prezentuje fantastyczne osiągi. Ostatni z tych czynników mocno niepokoił kibiców, którzy znudzeni dominacją Red Bulla i Sebastiana Vettela w ostatnich czterech latach, obawiali się nowego gracza dyktującego swoje warunki. Nadzieję dawała obiecująca forma Williamsa podczas sesji w Bahrajnie, jednakże Grand Prix Australii brutalnie zweryfikowało rzeczywistość. O ile deszczowa czasówka była niemiarodajna, o tyle w wyścigu mieliśmy istny nokaut. Metę jako pierwszy przekroczył Nico Rosberg, który miał przewagę aż prawie 25 sekund nad kolejnym rywalem i co warto podkreślić, w trakcie wyścigu mieliśmy na torze samochód bezpieczeństwa. Powtórka z 1988 roku? Był to wówczas bardzo możliwy scenariusz.

Jaki ojciec, taki syn


Pamiętacie wyścig w Melbourne z 2007 roku, kiedy to debiutujący w F1 Lewis Hamilton od razu zameldował się na podium? Sporo osób zakładało, że na powtórkę tego wydarzenia przyjdzie nam jeszcze czekać wiele, wiele lat. Tymczasem siedem sezonów później przeżyliśmy deja vu. Mowa oczywiście o nowym zawodniku McLarena - Kevinie Magnussenie. Duńczyk najpierw zaczął od świetnego piątego pola w kwalifikacjach, po wywalczeniu którego mówił, iż jego celem w wyścigu jest miejsce na podium. Wielu było zdania, iż 22-latek zostanie stłamszony w niedzielnej rywalizacji, a tymczasem zaliczył świetne pierwsze okrążenia, a potem pojechał mądrze i do samej mety utrzymał trzecie miejsce. Uroku temu wszystkiemu dodał fakt, iż na drugim końcu świata, w przerwach pomiędzy rywalizacją w Sebring 12h, ojciec Kevina - Jan, oglądał poczynania swojego syna i ze łzami w oczach przyglądał się dekoracji na podium. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, prawda?

Gwiazda wieczoru


Jadący fenomenalny wyścig Rosberg czy zgarniający podium w debiucie Magnussen i tak byli w cieniu kogo innego - Daniela Ricciardo. Lokalny bohater sprawił niemałą sensację już podczas kwalifikacji, gdy za kierownicą RB10 wywalczył drugie pole startowe, a przez chwilę był nawet na pole position. Australijczyk w wyścigu dojechał na dokładnie tej samej pozycji, z której ruszał i jego wynik był o tyle sensacyjny, gdyż Red Bull podczas przedsezonowych testów nie wykonał nawet jednej symulacji wyścigu. Kierowca podczas ceremonii na podium uśmiechał się od ucha do ucha, natomiast publiczność wiwatowała na każdą wzmiankę o nim. Niestety szczęście nie trwało długo, gdyż podczas kontroli bolidu Ricciardo okazało się, iż kilkakrotnie był przekraczany limit przepływu paliwa, wynoszący sto kilogramów na godzinę. Cała ta sytuacja była bardzo kontrowersyjna, gdyż ostateczny werdykt został opublikowany prawie pięć godzin po zakończeniu wyścigu, natomiast na jaw wyszły informacje o wcześniejszych usterkach przepływomierzy. Mimo to nawet apelacja wniesiona do FIA nic ekipie nie dała, aczkolwiek jak powiedział Ricciardo, tego co przeżył na podium już nikt mu nie odbierze.

Dźwięk


Nic tak w tym roku nie podnosiło ciśnienia w padoku Formuły 1, jak dyskusje na temat nowych jednostek napędowych. Pomijając ich złożoność, zawodność oraz ceny, najdelikatniejszą kwestią był dźwięk. Nie da się ukryć, że również i tutaj doszło do kolosalnej zmiany i V6 już nie wymuszało na kibicach zabierania ze sobą zatyczek do uszu. Co do jego brzmienia, tu także zdania były podzielone i między innymi szefostwo oraz kierowcy Mercedesa starali się go bronić, aczkolwiek ich starania spełzły na niczym, gdy do akcji na torze Sepang wkroczyli Bernie Ecclestone i Sebastian Vettel. Ten pierwszy uznał wprowadzenie nowych silników za ogromny błąd i zapowiadał podjęcie odpowiednich kroków, natomiast ten drugi bezpardonowo porównał ich dźwięk do pewnej rzeczy, którą człowiek wydala z siebie przynajmniej raz dziennie…

Wojnę o mistrzostwo czas zacząć


W poprzednich czterech latach walka o mistrzowski tytuł była tak naprawdę ciekawa tylko i wyłącznie wtedy, gdy z Sebastianem Vettelem byli w stanie powalczyć do samego końca Fernando Alonso, Lewis Hamilton czy Kimi Raikkonen. W momentach, gdy Red Bull dysponował bezkonkurencyjnym bolidem, Niemiec jeździł sprinty do mety, a tymczasem u Marka Webbera albo coś szwankowało, albo do akcji wkraczały „team orders”. Mercedes jednak będąc w takiej sytuacji postanowił pójść kibicom na rękę i nie ingerować w poczynania swoich kierowców na torze. Dzięki temu podczas rundy w Bahrajnie mieliśmy przyjemność oglądać wyborny pojedynek, gdy na dystansie całej rywalizacji dosłownie koło w koło walczyli ze sobą Hamilton z Rosbergiem, jeżdżąc na granicy przepisów oraz wytrzymałości psychicznej swoich szefów. Wyścig ten był tak naprawdę oficjalnym rozpoczęciem jakże zażartej wojny o mistrzowską koronę, a poklepywanie się obu zawodników niemieckiej ekipy przed wejściem na podium było - jak się kilka tygodni później okazało - dobrą miną do złej gry.

Trzęsienie ziemi


Do wielkiego oraz utytułowanego zespołu dołącza człowiek praktycznie z innego świata, a jego zadaniem jest odbudowanie pogrążonej w głębokim kryzysie legendy. Skąd my to znamy? Historia ma to do siebie, że lubi się powtarzać i tak było dokładnie na kilka dni przed Grand Prix Chin. Luca di Montezemolo wściekły po słabym początku sezonu Ferrari i katastrofalnym dla włoskiej ekipy wyścigu w Bahrajnie, postanowił zrobić porządki. Z posadą szefa pożegnał się Stefano Domenicali, natomiast jego obowiązki ze skutkiem natychmiastowym przejął niejaki Marco Mattiacci, prezes Ferrari w Ameryce Północnej. Decyzja ta była o tyle kontrowersyjna, iż Mattiacci nie miał żadnej styczności z wyścigami, a i z obozu Ferrari dochodziły głosy, że postawiono na niego ze względu na brak innych alternatyw. Włoch jednak już w swoim debiucie mógł świętować trzecie miejsce Alonso, aczkolwiek to raczej nie było zasługą jego nowych porządków. Tak czy inaczej, następne miesiące obfitowały w kolejne zwolnienia, które dotknęły również i samego Mattiacciego, co dobitnie pokazało, jak wielki bałagan panuje w stajni z Maranello.

Światełko w tunelu?


W sezonie 2014 nikt aż tyle nie stracił, co Lotus. Stajnia z Enstone mająca bardzo burzliwą końcówkę ubiegłorocznych zmagań - choć notująca całkiem dobre wyniki - podjęła decyzję o opuszczeniu pierwszych testów w Jerez, rzekomo z powodu chęci lepszego dopracowania modelu E22. Odważnie zaprojektowany bolid z asymetrycznym nosem był bardzo hucznie zapowiadany przez inżynierów, aczkolwiek rzeczywistość brutalnie zweryfikowała ich pomysły. Nowa konstrukcja była niesamowicie awaryjna podczas obu sesji w Bahrajnie, natomiast pakiet aerodynamiczny nie odzwierciedlał na torze wyników z tunelu. Z tego też powodu Lotus kompletnie nie istniał w pierwszych czterech wyścigach, choć w Chinach udało im się wejść w kwalifikacjach do pierwszej dziesiątki. Za punkt zwrotny zespołu był uważany wyścig w Hiszpanii, gdzie na piątym miejscu zakwalifikował się Romain Grosjean, natomiast w niedzielę dowiózł pierwsze punkty w sezonie. Wydawać by się mogło, że ujrzano światełko w tunelu. Niestety, były to dopiero dobre złego początki…

Czym skorupka za młodu nasiąknie…


Mercedes zgodnie z oczekiwaniami nie miał sobie równych i po pięciu wyścigach jeden tryumf na swoim koncie miał Rosberg, natomiast aż cztery Hamilton. Brytyjczyk obejmując po rundzie w Hiszpanii fotel lidera, zdecydowanie poczuł się zbyt pewnie i zaczął udzielać dosyć dziwnych wypowiedzi w mediach. Nico Rosberg doskonale wiedział, iż aby przystopować rozpędzonego w mistrzostwach partnera i utrzeć mu nosa, potrzebował zwycięstwa na ulicach Księstwa. Całe zamieszanie rozpoczęło się w kwalifikacjach, gdy pod koniec Q3 po ustanowieniu w tabeli pierwszego czasu, Niemiec zblokował koło na dohamowaniu do Mirabeu i stanął na poboczu, wymuszając żółte flagi. W tej sytuacji swojego rezultatu nie mógł poprawić Hamilton i przez to pojawiły się domysły, jakoby Rosberg celowo dopuścił się tego czynu. Po kilkugodzinnej analizie, sędziowie uznali, iż Niemiec popełnił błąd i zachował tym samym pole position. Gdyby jednak udowodniono 29-latkowi celowość w tym zagraniu, zapewne można byłoby mu zarzucać aż zbyt pilną naukę podczas trzech lat spędzonych w jednym garażu z Michaelem Schumacherem…

Mali zwycięzcy


Gdy Nico Rosberg świętował drugi triumf w tym sezonie, na drugim końcu alei serwisowej równie huczna feta odbywała się w zespole Marussia. Mała ekipa z Banbury podczas piątego sezonu startów, w końcu zdołała wywalczyć swoje pierwsze punkty w Formule 1. Jako ósmy linię mety przekroczył Jules Bianchi i nawet kara doliczenia pięciu sekund do końcowego rezultatu nie odebrała mu pierwszej zdobyczy. Te dwa punkty były o tyle cenne, gdyż pozwoliły Marussi wskoczyć na dziewiątą lokatę w klasyfikacji konstruktorów. Patrząc na to zdjęcie, kto by wówczas pomyślał, iż to wszystko będzie miało aż tak smutny koniec?

A z chaosu wyłonił się… Ricciardo!


Bezapelacyjnie jednym z najbardziej szalonych wyścigów w tym sezonie było Grand Prix Kanady. Po sobotniej czasówce niewiele było znaków, iż na naszych oczach rozegra się prawdziwy thriller. Mimo to w walczących o prowadzenie Mercedesach doszło do awarii hamulców, która najpierw wyeliminowała Hamiltona, a później zmusiła do wolniejszej jazdy Rosberga. Cała ta sytuacja była na rękę jadącemu z tyłu Ricciardo. Australijczyk podkręcając tempo zdołał się przebić na prowadzenie na trzy okrążenia przed metą, natomiast tuż za jego plecami toczyła się zażarta walka o trzecie miejsce pomiędzy Perezem, Vettelem i Massą. Po udanym ataku Niemca, o szanse w walce z Meksykaninem pokusił się Massa. Zawodnik Williamsa przypuścił manewr na prostej startowej, jednakże doszło do kontaktu pomiędzy nim a Perezem i w rezultacie oba samochody z ogromnym impetem wylądowały na barierach. Na szczęście obaj zawodnicy wyszli z tego cało, a gdzie dwóch się bije, tam Ricciardo korzysta i przełamuje po raz pierwszy dominację Mercedesa.

Druga młodość Felipe


Po Kanadzie, gdzie Ricciardo przełamał hegemonię Mercedesa w wyścigach, przyszedł czas na kwalifikacje w Austrii, w których pierwszy czas wykręcił Felipe Massa. Ten, który po fatalnych czterech latach w Ferrari był już przez wszystkich skreślany, w Williamsie zaczął przeżywać drugą młodość, będąc w stanie powalczyć o wysokie lokaty. Określenie „druga młodość” w kontekście Brazylijczyka ma też swoje drugie znaczenie, ponieważ widząc jego liczne przygody w tym sezonie, aż przypominają się początki w Sauberze, gdy dosyć częstym widokiem był rozbity bolid z nim za kierownicą. Tym razem większość sytuacji nie była z winy Massy, jednakże kraksy z jego udziałem były całkiem widowiskowe oraz przede wszystkim liczne. Kto wie, czy gdyby nie one, Williams nie byłby w stanie powalczyć z Red Bullem o drugie miejsce wśród konstruktorów.

England!


Dla kierowcy Formuły 1 żadne zwycięstwo nie smakuje tak jak te odniesione przed własną publicznością. Lewis Hamilton już raz miał okazję przekroczyć linię mety jako pierwszy podczas Grand Prix Wielkiej Brytanii i teraz, gdy dysponował bezapelacyjnie najlepszym bolidem w całej stawce, chciał powtórzyć ten wyczyn. Mimo to weekend nie układał się po myśli Mistrza Świata i w kwalifikacjach wywalczył dopiero szóste pole, po tym, jak źle oszacował warunki panujące na torze podczas ostatniego przejazdu w Q3 i postanowił odpuścić. Wyścig jednak rządzi się swoimi prawami i po ponad godzinnej obsuwie spowodowanej potężnym wypadkiem Raikkonena, Hamilton zaczął skutecznie przebijać się przez stawkę i na trzydziestym okrążeniu objął prowadzenie po usterce skrzyni biegów w samochodzie Rosberga. Brytyjczyk nie wypuścił już z rąk tej szansy i powtórzył sukces z 2008 roku, wprawiając w istną euforię wypełnione co do ostatniego krzesełka trybuny.

sFRICowani


FIA kompletnie nie byłaby sobą, gdyby w trakcie sezonu nie wpadła na jakiś dziwaczny pomysł, z reguły związany ze zmianą zasad w trakcie gry. W 2011 roku mieliśmy ogromne zamieszanie związane z zakazem nadmuchiwania spalinami dyfuzorów, natomiast rok temu Federacja pozwoliła Pirelli na zmianę konstrukcji ogumienia, co miało dramatyczny wpływ na formę niektórych ekip. Tym razem niespodziewanie spadła na zespoły informacja o zakazie stosowania zawieszenia typu FRIC, które łączyło przednią część samochodu z tylną i miało za zadanie utrzymanie podłogi na jednakowym poziomie przynosząc korzyści aerodynamiczne - tak w telegraficznym skrócie. Decyzja FIA była o tyle niezrozumiała, iż z rozwiązania tego ekipy korzystały już co najmniej sześć lat, aczkolwiek zdaniem wielu ekspertów, Federacja chciała w ten sposób podtopić gigantyczną przewagę Mercedesa, który rzekomo miał najlepiej dopracowane zawieszenie. Tym razem jednak uświęcone przez cel środki nie dały efektów i jak niemiecka ekipa dominowała, tak dominowała dalej, natomiast na drugim końcu stawki decyzja o delegalizacji systemu FRIC dobiła między innymi już ledwo zipiącego Lotusa.

Armagedon w węgierskim wydaniu


Hungaroring jest na tyle nietypowy, że pomimo układu niesprzyjającemu częstym walkom lub licznym manewrom wyprzedzania, praktycznie co roku jest świadkiem dramatycznych i pasjonujących wyścigów. W tym sezonie nie było inaczej i na kilkanaście minut przed zgaśnięciem czerwonych świateł, nad Budapesztem otworzyło się niebo. Poza tym walczący o mistrzostwo świata Hamilton startował z boksów, po tym, jak podczas Q1 w jego Mercedesie doszło do spektakularnego pożaru. W tegorocznym Grand Prix Węgier mieliśmy dosłownie wszystko - liczne wypadki, dramatyczne zwroty akcji, niezrealizowane team orders i niespodziewanego zwycięzcę, który wyłonił się nam dosłownie na ostatnich kilometrach. Po raz kolejny gdy Mercedesowi kompletnie nic się nie układało, a na torze panował chaos, zwycięsko z tego wszystkiego wyszedł Daniel Ricciardo. Dzięki temu na podium znów zobaczyliśmy już firmowy znak Australijczyka, czyli uśmiech od ucha do ucha, natomiast u kibiców pojawił się promyk nadziei, że może jednak temu Mercedesowi ktoś da pstryczka w nos w następnej części zmagań.

KOMENTARZE

2
macieiii
26.12.2014 10:49
jak sobie przypomnę ten debiut Magnussena, to bierze mnie wściekłość, że taki Alonso i Button jeżdżą w McLarenie. Taki to sport niestety. Nie dość że późno wzieli się za ostateczne ufurmowanie teamu to jeszcze zimny prysznic dla świetnego moim zdaniem Magnussena daje bardzo zły wydźwięk dla F1. Dobrze, że Hulkenberga nie wzieli na ten sezon bo pewnie skończyłby tak samo a wtedy bym tam pojechał i dowiedział się jacy ludzie o tym zdecydowali :P Życzę Kevinowi i Vandoorne F1.
Van_Helsing
24.12.2014 07:37
Świetne :). Czekam z niecierpliwością na drugą część.