Fotofinisz sezonu 2014 Formuły 1 - Część 2
Miniony rok zamykamy ostatnią częścią naszego podsumowania zmagań na torach F1
31.12.1412:58
8187wyświetlenia
Nadeszła pora by przedstawić Wam drugą i jednocześnie ostatnią część naszego fotofiniszu sezonu 2014 Formuły 1! W przeciwieństwie do ubiegłego roku, po letniej przerwie działo się na torze równie sporo co wcześniej. Mieliśmy między innymi pierwsze poważne spięcie na linii Hamilton-Rosberg, zaskakujące informacje dotyczące roszad czy nieoczekiwane debiuty. Tak czy inaczej już nie przedłużamy i zapraszamy Was do lektury!
Fotofinisz sezonu 2014 Formuły 1 - część 1
Przybysz z innej planety
Informacja o zatrudnieniu Andre Lotterera przez ekipę Caterham na Grand Prix Belgii spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Wielu kibiców wyszydzało decyzję stajni z Leafield, twierdząc, iż Niemiec musiał nieźle „posmarować”. Mimo to patrząc na ten ruch ze sportowego punktu widzenia, dołączenie kierowcy takiego kalibru było dobre dla ogółu Formuły 1. Lotterer w momencie debiutu miał na swoim koncie aż trzy wygrane w wyścigu Le Mans, tytuł w Długodystansowych Mistrzostwach Świata i wiele innych sporych sukcesów. Z drugiej strony Niemiec narobił trochę szkód, ponieważ obnażył poziom swojego zespołowego partnera - Marcusa Ericssona, od razu pokonując go w kwalifikacjach, natomiast sposób w jaki uzyskał superlicencję dobitnie pokazał, jak ułomnie funkcjonuje ten system. Mimo to coś od siebie w tej sprawie dodał pewien Holender, jednakże o nim za chwilę…
Spięcie na antenie
Trudno w to uwierzyć, jednakże praktycznie przez cały sezon Mercedes nie ingerował w walkę swoich kierowców na torze. Z jednej strony było to bardzo pozytywne dla widowiska, aczkolwiek z drugiej było wiadomo, iż prędzej czy później będzie musiało się to skończyć wielką aferą. Ten moment nadszedł podczas Grand Prix Belgii, a dokładniej na drugim okrążeniu, gdy Nico Rosberg przypuścił atak w zakręcie Les Combes na liderującego Hamiltona i doprowadził do kontaktu, w wyniku którego musiał wymienić w swoim bolidzie skrzydło, natomiast Brytyjczyk złapał kapcia i miał już swój wyścig praktycznie z głowy. O wielkiej irytacji w garażu Mercedesa nie trzeba mówić, zważywszy, iż całą tę sytuację po raz kolejny wykorzystał Daniel Ricciardo, notując już trzecią wygraną w sezonie. Gdyby nie dyskwalifikacja w Australii, to w klasyfikacji kierowców z pewnością zrobiłoby się nerwowo, jednakże w tym momencie nie to było najważniejsze. Rosberg podczas spotkania z szefostwem oraz Hamiltonem rzekomo powiedział, iż kolizję spowodował celowo „by coś udowodnić”.
Arrivederci!
Pięcioletni okres startów Fernando Alonso dla zespołu Ferrari można spokojnie porównać do burzliwego małżeństwa. Obie strony wyznają sobie miłość, aczkolwiek w międzyczasie dochodzi do sprzeczek, a na sam koniec wszyscy zmęczeni takim stanem rzeczy decydują się na rozwód. Podczas wyścigu na Monzy nie było oczywiście jeszcze jasne, że obie strony zakończą po sezonie współpracę, ba, sam Hiszpan w obszernej rozmowie z włoskimi mediami deklarował przywiązanie do zespołu i chęć pozostania w nim na lata. Mimo to coraz częściej i głośniej mówiono o zatrudnieniu Sebastiana Vettela przez Ferrari, natomiast z obozu McLarena dochodziły głosy, iż obecnie są ustalane warunki umowy z Alonso. Obrazki z Grand Prix Włoch idealnie podsumowały cały stan rzeczy, Hiszpan w połowie wyścigu był zmuszony wycofać się przez usterkę bolidu, natomiast chwilę później zaczął machać kibicom na pożegnanie. Jak się kilka tygodni później okazało, definitywne pożegnanie…
Uziemiony
Druga część sezonu z pewnością nie należała do Nico Rosberga. Wszystko zaczęło się na Spa od kolizji z Hamiltonem, natomiast później było już tylko coraz gorzej. Na Monzy decydujący był błąd w szykanie, który zadecydował o zwycięstwie partnera, z kolei w Singapurze tuż przed samym wyścigiem doszło do usterki przewodów w kolumnie kierownicy, co ograniczyło kontrolę nad bolidem. Po kilkunastu okrążeniach na samym końcu stawki z tempem porównywalnym do samochodów Caterhama, Rosberg zdecydował się wycofać, drugi raz w sezonie opuszczając tor z zerowym dorobkiem punktowym i co gorsza, tracąc fotel lidera. Jak się później okazało, to był raczej przełomowy moment w mistrzostwach...
Młode wilki
Formuła 1 z roku na rok staje się coraz młodsza i tak w tym sezonie najstarszym kierowcą w stawce był Kimi Raikkonen, który przystępując do Grand Prix Australii miał tylko 34 lata. Na drugim biegunie znalazł się całkiem niespodziewanie niejaki Max Verstappen. Tuż przed rundą w Belgii potwierdzono, że zawodnik będzie reprezentował barwy Toro Rosso w sezonie 2015 mając zaledwie 17 lat! Informacja ta była o tyle przytłaczająca, że większość kariery Verstappen spędził w gokartach, a za kierownicą bolidu ścigał się dopiero pierwszy rok. Mimo to dziesięć zwycięstw w Formule 3 było na tyle dobrym wynikiem, że Red Bull postanowił już teraz zatrudnić Holendra i umożliwić mu debiut w F1 podczas pierwszego treningu do Grand Prix Japonii. Kierowca spisał się całkiem poprawnie, choć krytyka dotycząca jego zatrudnienia co ciekawe jeszcze bardziej przybrała na sile i to do tego stopnia, że FIA postanowiła zmienić od 2016 roku kryteria przyznawania superlicencji. Delikatnie modyfikując pewne polskie powiedzenie - „mądry urzędnik po szkodzie”.
#ForzaJules
Grand Prix Japonii przypomniało nam niestety o tej najciemniejszej stronie Formuły 1. Wyścig, który odbywał się w strugach deszczu i był przerwany na prawie godzinę, kończył się przy naprawdę sporej ulewie i bardzo słabej widoczności, głównie spowodowanej zachodzącym słońcem. O wypadek w takich warunkach było nie trudno i najpierw rozbił swój bolid Sutil, natomiast okrążenie później dokładnie w tym samym miejscu kontrolę nad samochodem utracił Jules Bianchi. Pech chciał, iż Francuz uderzył z pełną prędkością w dźwig ściągający na pobocze wrak Sutila, co skończyło się tragicznie. Zawodnik był nieprzytomny, a po przetransportowaniu go do szpitala zdiagnozowano rozległe obrażenia głowy i podjęto decyzję o natychmiastowej operacji. Bianchiego udało się uratować, aczkolwiek od tamtej pory pozostaje on nieprzytomny, natomiast rokowania związane z rozlanym aksonalnym uszkodzeniem mózgu nie należą do optymistycznych… Mimo to 24-latek pozostaje silny i przed kilkoma tygodniami dobiegły nas optymistyczne wiadomości związane z przetransportowaniem go do placówki w Nicei i jego samodzielnym oddychaniu. Jedno jest pewne, każdy o nim pamięta i z całych sił jest wspierany w swoim najważniejszym wyścigu w życiu, o czym świadczą praktycznie codziennie publikowane wpisy na Twitterze z hasztagiem #ForzaJules oraz takie obrazki jak ten powyżej.
Duma narodu
W sezonie 2014 do kalendarza dołączyło Grand Prix Rosji i obowiązkowo na starcie wyścigu musiał się pojawić reprezentant tego kraju. Jeszcze przed rokiem wszyscy byli wręcz pewni, iż zatrudnienie znajdzie były kierowca Renault oraz Caterhama - Witalij Pietrow, aczkolwiek później pojawiła się bardzo mocna kandydatura Siergieja Sirotkina związanego z Sauberem. Mimo to jak grom z jasnego nieba spadła na nas informacja o zaangażowaniu przez Toro Rosso młodziutkiego Daniiła Kwiata. Ubiegłoroczny mistrz GP3 przebojem wdarł się do F1 i od razu wywołał spore poruszenie swoimi wynikami w kwalifikacjach oraz błyskotliwymi manewrami wyprzedzania. Poza tym ekscytacja z jego obecnością w stawce była tak ogromna, że jedna z trybun na torze w Soczi została nazwana jego imieniem. Kwiat oczywiście nie rozczarował swojej publiczności i w czasówce uzyskał świetne piąte pole startowe, między innymi przed trzema mistrzami świata. Wyścig jednak był kompletną katastrofą i już po kilkunastu okrążeniach 20-latek musiał zacząć odpuszczać przez zbyt wysoką konsumpcję paliwa. Dobre wrażenie jednak pozostało i kto wie czy Rosjanin dysponując w przyszłym roku samochodem Red Bulla nie pokusi się o zwycięstwo w domowym wyścigu.
Świetna robota Panie Tilke…
Patrząc na kolejne tory Hermanna Tilke ciężko jest się nie oprzeć wrażeniu, że jego celem jest zaprojektowanie takiej pętli, na której jakiekolwiek manewry wyprzedzania będą niemożliwe do zrealizowania. Można powiedzieć, że w Rosji ta sztuka wręcz mu się udała, ponieważ runda na obiekcie w Soczi była jedną z najnudniejszych w obecnym dziesięcioleciu, a z pewnością w tym sezonie. Zmian pozycji związanych z walką na torze było jak na lekarstwo, natomiast sama nitka ulicznego toru do ekscytujących nie należała. Kolejne przedsięwzięcie nadwornego architekta Berniego Ecclestone'a to obiekt w stolicy Azerbejdżanu, na którym bolidy Formuły 1 mają się ścigać w 2016 roku w ramach Grand Prix Europy. Podziwiając niedawno przedstawiony projekt, aż szczerze mówiąc strach się bać…
Lista (nie)obecności
W tym roku najczęściej poruszanym tematem były finanse, a miało to związek z nowymi jednostkami napędowymi, które były co najmniej dwukrotnie droższe od poprzednich. Wprowadzenie do Formuły 1 innowacyjnych technologii zdecydowanie odbiło swe piętno na budżetach prywatnych zespołów, takich jak Lotus, Sauber czy Force India. Najgorzej jednak sytuacja wyglądała w Marussi i Caterhamie, którzy niespodziewanie podjęli decyzję o wycofaniu się ze startu w Grand Prix Stanów Zjednoczonych oraz Brazylii. O ile w przypadku tej pierwszej ekipy było jasne, iż powodem nieobecności były problemy finansowe, o tyle stajnia z Leafield była szargana wewnętrznymi konfliktami związanymi z przekazaniem udziałów nowym inwestorom oraz… komornikiem, który zajął fabrykę. Absencja obu tych zespołów była już ostatnim dzwonkiem dla włodarzy F1, by przemyśleć kwestię delikatnie mówiąc niesprawiedliwego podziału zysków, ponieważ w sytuacji gdy ze stawki znikną kolejne zespoły, to wówczas ci najwięksi będą musieli wystawiać po trzy samochody. Jak przyznali niektórzy szefowie oraz kibice, raczej to nie będzie najlepsze rozwiązanie.
Wyścig po przyszłość
Kwestia obsadzenia kokpitów na sezon 2015 o dziwo bardzo szybko się rozstrzygnęła, aczkolwiek najdłużej ogłoszenie swojej decyzji odwlekał McLaren. Zdaniem wielu, murowanym faworytem do stajni z Woking był Fernando Alonso, natomiast partnerować mu miał Kevin Magnussen. Z tego też powodu na emeryturę był notorycznie odsyłany Jenson Button, aczkolwiek ten zacisnął zęby i prezentował formę, jakiej nie powstydziłoby się wielu „młodych zdolnych” w stawce. Brytyjczyk imponował swoją jazdą w drugiej części sezonu i do najbardziej widowiskowych wyścigów w jego wykonaniu można zaliczyć Japonię oraz Brazylię, gdzie zameldował się na mecie czwarty, a po drodze pokusił się o kilka świetnych manewrów wyprzedzania. To jednak nie wystarczyło do natychmiastowego przekonania do siebie szefostwa McLarena, więc karuzela kręciła się dalej, a media informowały o coraz bardziej kuriozalnych kandydatach do zespołu.
Crowdfunding
Caterham na tydzień przed Grand Prix Stanów Zjednoczonych stał się własnością firmy komorniczej Smith & Williamson i wielu się spodziewało, że to definitywny koniec zespołu. Nic bardziej mylnego, niejaki Finbarr O'Connell wpadł na pomysł zbiórki pieniędzy od kibiców, która umożliwiłaby ekipie start w Abu Zabi. Cel? 2 350 000 funtów. Wydawać by się mogło, że to niemożliwe, aczkolwiek prócz zwykłego wsparcia, fani otrzymali również możliwość zakupienia bardzo unikatowych rzeczy, jak elementy bolidu, kombinezony czy… kolacja z kierowcą. Pomimo krytyki, iż w tak elitarnym sporcie błaganie kibiców o fundusze nie powinno mieć miejsca, Caterham zdołał przystąpić do rundy na torze Yas Marina i co ciekawe, nawet Marussia była bliska występu, pomimo faktu, że ogłosiła definitywne wycofanie się ze startów. Przykład Caterhama utarł również nosa Berniemu Ecclestone'owi, który wcześniej stwierdził, iż F1 nie potrzebuje młodych kibiców, ponieważ nie są oni w stanie zakupić reklamowanego na torach Rolexa czy skorzystać z usług firmy UBS, a jak się okazało, w dużej części to właśnie oni pomogli powrócić jednemu z uczestników do gry.
Danke Seb!
Na torze Yas Marina dobiegał końca pewien rozdział - swój ostatni wyścig w barwach Red Bulla jechał Sebastian Vettel. Podczas rundy w Japonii ku zdumieniu większości pojawiła się informacja, że Niemiec podjął decyzję o opuszczeniu dotychczasowej ekipy i przejściu do Ferrari, choć to ostatnie ujawniono dopiero w Abu Zabi. Nie jest tajemnicą, że 27-latek zdecydował się na ten krok ze względu na chęć poszukania nowych wyzwań, a także przez dosyć spore rozmiary swojej porażki z nowym partnerem - Danielem Ricciardo. Miejsce, w którym nadszedł czas na pożegnanie było bardzo szczególne. To właśnie tutaj rozpoczęła się fantastyczna seria Vettela, to właśnie tutaj Niemiec zdobył wraz z Red Bullem swój pierwszy z czterech tytułów i z pewnością pożegnanie nie należało do najłatwiejszych. 38 zwycięstw, łącznie 65 miejsc na podium, 44 pole position - jeżeli ktoś z Was kiedyś się zastanawiał, jak wygląda twarz człowieka, który odchodząc z pracy mógł pomyśleć „wykonałem dobrą robotę”, to prosimy spojrzeć na zdjęcie powyżej.
Upadł król, niech żyje król
Grand Prix Abu Zabi było również tym wyścigiem, który miał definitywnie rozstrzygnąć losy tytułu wśród kierowców. Po pasjonujących pojedynkach Rosberga z Hamiltonem, aferach i konfliktach jakie się rozstrzygnęły na przestrzeni całego sezonu, wszyscy czekali z niecierpliwością na zgaśnięcie czerwonych świateł i nawet przepis o podwójnych punktach nie był w stanie zepsuć tego święta kibicom z całego świata. Ruszający z pole position Rosberg całkowicie sknocił swój start i jeszcze przed pierwszym zakrętem został wyprzedzony przez swojego jedynego rywala - Hamiltona. Brytyjczyk jechał na dystansie całego wyścigu praktycznie niezagrożony, podczas gdy w samochodzie jego partnera pojawiła się kilkanaście okrążeń później usterka ERS'u i przekreśliła jakiekolwiek szanse na końcowy sukces. Hamilton tym samym przypieczętował drugi w karierze tytuł, a obrazki po przekroczeniu linii mety przez zawodnika Mercedesa utkwią nam w pamięci na długo. 29-latek zaczął palić na poboczu gumę, wykonał symboliczne okrążenie z flagą Wielkiej Brytanii tak jak przed laty m.in. Nigel Mansell, natomiast hasło „Hammer time” spenetrowało każdy zakątek Internetu. Czy jest może ktoś, kto zakładał taki scenariusz we wrześniu 2012 roku?
Pomiędzy niebem a piekłem
Zespół Williams jest wręcz ewenementem na skalę światową, ponieważ gdy jednego sezonu dysponują bolidem zdolnym do walki o zwycięstwa czy miejsca na podium, w następnym ich szczytem marzeń jest przebrnięcie obydwoma samochodami przez Q1. Taki przebieg zdarzeń mieliśmy w ostatnich czterech latach i tym razem przypadł okres sukcesów. Tegoroczny dorobek stajni z Grove to jedno pole position oraz dziewięć miejsc na podium, w tym dublet w Abu Zabi, gdzie odpowiednio na drugim oraz trzecim miejscu zameldowali się Felipe Massa i Valtteri Bottas. Patrząc na to, jak fantastycznym bolidem okazał się być FW36, wręcz niemożliwe jest, by w następnym roku miało dojść do powtórki z ostatnich sezonów. Mimo to Formuła 1 wielokrotnie nam udowodniła, że takie słowo jak „niemożliwe” nie istnieje i pozostaje nam mieć tylko nadzieję, iż dla Williamsa nadeszły lepsze czasy.
Kurtyna w dół, aktorzy ze sceny!
Sezon 2014 z pewnością zapisze się wielkimi literami w historii Formuły 1. W tym roku mieliśmy dosłownie wszystko: pasjonującą walkę o mistrzowską koronę dwóch zespołowych partnerów, istne dreszczowce (Bahrajn, Kanada, Węgry…) czy fantastyczne manewry wyprzedzania, aczkolwiek na drugim końcu bieguna była nieustanna walka o władzę, mnóstwo polityki, ludzkie dramaty czy problemy tych najmniejszych, którzy w oczach rządzących F1 nie byli nic warci. Gdybyśmy wzięli pod uwagę tylko tą pierwszą część zdania, to z pewnością zakończylibyśmy te podsumowanie słowami „taką Formułę 1 chcemy oglądać”, aczkolwiek mając w pamięci tragiczny wypadek Julesa Bianchiego i gigantyczne kłopoty prywatnych ekip, z których nikt nie wyciąga wniosków, po prostu nie możemy tego zrobić.
Byle do marca, byle do Melbourne…
Fotofinisz sezonu 2014 Formuły 1 - część 1
Przybysz z innej planety
Informacja o zatrudnieniu Andre Lotterera przez ekipę Caterham na Grand Prix Belgii spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Wielu kibiców wyszydzało decyzję stajni z Leafield, twierdząc, iż Niemiec musiał nieźle „posmarować”. Mimo to patrząc na ten ruch ze sportowego punktu widzenia, dołączenie kierowcy takiego kalibru było dobre dla ogółu Formuły 1. Lotterer w momencie debiutu miał na swoim koncie aż trzy wygrane w wyścigu Le Mans, tytuł w Długodystansowych Mistrzostwach Świata i wiele innych sporych sukcesów. Z drugiej strony Niemiec narobił trochę szkód, ponieważ obnażył poziom swojego zespołowego partnera - Marcusa Ericssona, od razu pokonując go w kwalifikacjach, natomiast sposób w jaki uzyskał superlicencję dobitnie pokazał, jak ułomnie funkcjonuje ten system. Mimo to coś od siebie w tej sprawie dodał pewien Holender, jednakże o nim za chwilę…
Spięcie na antenie
Trudno w to uwierzyć, jednakże praktycznie przez cały sezon Mercedes nie ingerował w walkę swoich kierowców na torze. Z jednej strony było to bardzo pozytywne dla widowiska, aczkolwiek z drugiej było wiadomo, iż prędzej czy później będzie musiało się to skończyć wielką aferą. Ten moment nadszedł podczas Grand Prix Belgii, a dokładniej na drugim okrążeniu, gdy Nico Rosberg przypuścił atak w zakręcie Les Combes na liderującego Hamiltona i doprowadził do kontaktu, w wyniku którego musiał wymienić w swoim bolidzie skrzydło, natomiast Brytyjczyk złapał kapcia i miał już swój wyścig praktycznie z głowy. O wielkiej irytacji w garażu Mercedesa nie trzeba mówić, zważywszy, iż całą tę sytuację po raz kolejny wykorzystał Daniel Ricciardo, notując już trzecią wygraną w sezonie. Gdyby nie dyskwalifikacja w Australii, to w klasyfikacji kierowców z pewnością zrobiłoby się nerwowo, jednakże w tym momencie nie to było najważniejsze. Rosberg podczas spotkania z szefostwem oraz Hamiltonem rzekomo powiedział, iż kolizję spowodował celowo „by coś udowodnić”.
Arrivederci!
Pięcioletni okres startów Fernando Alonso dla zespołu Ferrari można spokojnie porównać do burzliwego małżeństwa. Obie strony wyznają sobie miłość, aczkolwiek w międzyczasie dochodzi do sprzeczek, a na sam koniec wszyscy zmęczeni takim stanem rzeczy decydują się na rozwód. Podczas wyścigu na Monzy nie było oczywiście jeszcze jasne, że obie strony zakończą po sezonie współpracę, ba, sam Hiszpan w obszernej rozmowie z włoskimi mediami deklarował przywiązanie do zespołu i chęć pozostania w nim na lata. Mimo to coraz częściej i głośniej mówiono o zatrudnieniu Sebastiana Vettela przez Ferrari, natomiast z obozu McLarena dochodziły głosy, iż obecnie są ustalane warunki umowy z Alonso. Obrazki z Grand Prix Włoch idealnie podsumowały cały stan rzeczy, Hiszpan w połowie wyścigu był zmuszony wycofać się przez usterkę bolidu, natomiast chwilę później zaczął machać kibicom na pożegnanie. Jak się kilka tygodni później okazało, definitywne pożegnanie…
Uziemiony
Druga część sezonu z pewnością nie należała do Nico Rosberga. Wszystko zaczęło się na Spa od kolizji z Hamiltonem, natomiast później było już tylko coraz gorzej. Na Monzy decydujący był błąd w szykanie, który zadecydował o zwycięstwie partnera, z kolei w Singapurze tuż przed samym wyścigiem doszło do usterki przewodów w kolumnie kierownicy, co ograniczyło kontrolę nad bolidem. Po kilkunastu okrążeniach na samym końcu stawki z tempem porównywalnym do samochodów Caterhama, Rosberg zdecydował się wycofać, drugi raz w sezonie opuszczając tor z zerowym dorobkiem punktowym i co gorsza, tracąc fotel lidera. Jak się później okazało, to był raczej przełomowy moment w mistrzostwach...
Młode wilki
Formuła 1 z roku na rok staje się coraz młodsza i tak w tym sezonie najstarszym kierowcą w stawce był Kimi Raikkonen, który przystępując do Grand Prix Australii miał tylko 34 lata. Na drugim biegunie znalazł się całkiem niespodziewanie niejaki Max Verstappen. Tuż przed rundą w Belgii potwierdzono, że zawodnik będzie reprezentował barwy Toro Rosso w sezonie 2015 mając zaledwie 17 lat! Informacja ta była o tyle przytłaczająca, że większość kariery Verstappen spędził w gokartach, a za kierownicą bolidu ścigał się dopiero pierwszy rok. Mimo to dziesięć zwycięstw w Formule 3 było na tyle dobrym wynikiem, że Red Bull postanowił już teraz zatrudnić Holendra i umożliwić mu debiut w F1 podczas pierwszego treningu do Grand Prix Japonii. Kierowca spisał się całkiem poprawnie, choć krytyka dotycząca jego zatrudnienia co ciekawe jeszcze bardziej przybrała na sile i to do tego stopnia, że FIA postanowiła zmienić od 2016 roku kryteria przyznawania superlicencji. Delikatnie modyfikując pewne polskie powiedzenie - „mądry urzędnik po szkodzie”.
#ForzaJules
Grand Prix Japonii przypomniało nam niestety o tej najciemniejszej stronie Formuły 1. Wyścig, który odbywał się w strugach deszczu i był przerwany na prawie godzinę, kończył się przy naprawdę sporej ulewie i bardzo słabej widoczności, głównie spowodowanej zachodzącym słońcem. O wypadek w takich warunkach było nie trudno i najpierw rozbił swój bolid Sutil, natomiast okrążenie później dokładnie w tym samym miejscu kontrolę nad samochodem utracił Jules Bianchi. Pech chciał, iż Francuz uderzył z pełną prędkością w dźwig ściągający na pobocze wrak Sutila, co skończyło się tragicznie. Zawodnik był nieprzytomny, a po przetransportowaniu go do szpitala zdiagnozowano rozległe obrażenia głowy i podjęto decyzję o natychmiastowej operacji. Bianchiego udało się uratować, aczkolwiek od tamtej pory pozostaje on nieprzytomny, natomiast rokowania związane z rozlanym aksonalnym uszkodzeniem mózgu nie należą do optymistycznych… Mimo to 24-latek pozostaje silny i przed kilkoma tygodniami dobiegły nas optymistyczne wiadomości związane z przetransportowaniem go do placówki w Nicei i jego samodzielnym oddychaniu. Jedno jest pewne, każdy o nim pamięta i z całych sił jest wspierany w swoim najważniejszym wyścigu w życiu, o czym świadczą praktycznie codziennie publikowane wpisy na Twitterze z hasztagiem #ForzaJules oraz takie obrazki jak ten powyżej.
Duma narodu
W sezonie 2014 do kalendarza dołączyło Grand Prix Rosji i obowiązkowo na starcie wyścigu musiał się pojawić reprezentant tego kraju. Jeszcze przed rokiem wszyscy byli wręcz pewni, iż zatrudnienie znajdzie były kierowca Renault oraz Caterhama - Witalij Pietrow, aczkolwiek później pojawiła się bardzo mocna kandydatura Siergieja Sirotkina związanego z Sauberem. Mimo to jak grom z jasnego nieba spadła na nas informacja o zaangażowaniu przez Toro Rosso młodziutkiego Daniiła Kwiata. Ubiegłoroczny mistrz GP3 przebojem wdarł się do F1 i od razu wywołał spore poruszenie swoimi wynikami w kwalifikacjach oraz błyskotliwymi manewrami wyprzedzania. Poza tym ekscytacja z jego obecnością w stawce była tak ogromna, że jedna z trybun na torze w Soczi została nazwana jego imieniem. Kwiat oczywiście nie rozczarował swojej publiczności i w czasówce uzyskał świetne piąte pole startowe, między innymi przed trzema mistrzami świata. Wyścig jednak był kompletną katastrofą i już po kilkunastu okrążeniach 20-latek musiał zacząć odpuszczać przez zbyt wysoką konsumpcję paliwa. Dobre wrażenie jednak pozostało i kto wie czy Rosjanin dysponując w przyszłym roku samochodem Red Bulla nie pokusi się o zwycięstwo w domowym wyścigu.
Świetna robota Panie Tilke…
Patrząc na kolejne tory Hermanna Tilke ciężko jest się nie oprzeć wrażeniu, że jego celem jest zaprojektowanie takiej pętli, na której jakiekolwiek manewry wyprzedzania będą niemożliwe do zrealizowania. Można powiedzieć, że w Rosji ta sztuka wręcz mu się udała, ponieważ runda na obiekcie w Soczi była jedną z najnudniejszych w obecnym dziesięcioleciu, a z pewnością w tym sezonie. Zmian pozycji związanych z walką na torze było jak na lekarstwo, natomiast sama nitka ulicznego toru do ekscytujących nie należała. Kolejne przedsięwzięcie nadwornego architekta Berniego Ecclestone'a to obiekt w stolicy Azerbejdżanu, na którym bolidy Formuły 1 mają się ścigać w 2016 roku w ramach Grand Prix Europy. Podziwiając niedawno przedstawiony projekt, aż szczerze mówiąc strach się bać…
Lista (nie)obecności
W tym roku najczęściej poruszanym tematem były finanse, a miało to związek z nowymi jednostkami napędowymi, które były co najmniej dwukrotnie droższe od poprzednich. Wprowadzenie do Formuły 1 innowacyjnych technologii zdecydowanie odbiło swe piętno na budżetach prywatnych zespołów, takich jak Lotus, Sauber czy Force India. Najgorzej jednak sytuacja wyglądała w Marussi i Caterhamie, którzy niespodziewanie podjęli decyzję o wycofaniu się ze startu w Grand Prix Stanów Zjednoczonych oraz Brazylii. O ile w przypadku tej pierwszej ekipy było jasne, iż powodem nieobecności były problemy finansowe, o tyle stajnia z Leafield była szargana wewnętrznymi konfliktami związanymi z przekazaniem udziałów nowym inwestorom oraz… komornikiem, który zajął fabrykę. Absencja obu tych zespołów była już ostatnim dzwonkiem dla włodarzy F1, by przemyśleć kwestię delikatnie mówiąc niesprawiedliwego podziału zysków, ponieważ w sytuacji gdy ze stawki znikną kolejne zespoły, to wówczas ci najwięksi będą musieli wystawiać po trzy samochody. Jak przyznali niektórzy szefowie oraz kibice, raczej to nie będzie najlepsze rozwiązanie.
Wyścig po przyszłość
Kwestia obsadzenia kokpitów na sezon 2015 o dziwo bardzo szybko się rozstrzygnęła, aczkolwiek najdłużej ogłoszenie swojej decyzji odwlekał McLaren. Zdaniem wielu, murowanym faworytem do stajni z Woking był Fernando Alonso, natomiast partnerować mu miał Kevin Magnussen. Z tego też powodu na emeryturę był notorycznie odsyłany Jenson Button, aczkolwiek ten zacisnął zęby i prezentował formę, jakiej nie powstydziłoby się wielu „młodych zdolnych” w stawce. Brytyjczyk imponował swoją jazdą w drugiej części sezonu i do najbardziej widowiskowych wyścigów w jego wykonaniu można zaliczyć Japonię oraz Brazylię, gdzie zameldował się na mecie czwarty, a po drodze pokusił się o kilka świetnych manewrów wyprzedzania. To jednak nie wystarczyło do natychmiastowego przekonania do siebie szefostwa McLarena, więc karuzela kręciła się dalej, a media informowały o coraz bardziej kuriozalnych kandydatach do zespołu.
Crowdfunding
Caterham na tydzień przed Grand Prix Stanów Zjednoczonych stał się własnością firmy komorniczej Smith & Williamson i wielu się spodziewało, że to definitywny koniec zespołu. Nic bardziej mylnego, niejaki Finbarr O'Connell wpadł na pomysł zbiórki pieniędzy od kibiców, która umożliwiłaby ekipie start w Abu Zabi. Cel? 2 350 000 funtów. Wydawać by się mogło, że to niemożliwe, aczkolwiek prócz zwykłego wsparcia, fani otrzymali również możliwość zakupienia bardzo unikatowych rzeczy, jak elementy bolidu, kombinezony czy… kolacja z kierowcą. Pomimo krytyki, iż w tak elitarnym sporcie błaganie kibiców o fundusze nie powinno mieć miejsca, Caterham zdołał przystąpić do rundy na torze Yas Marina i co ciekawe, nawet Marussia była bliska występu, pomimo faktu, że ogłosiła definitywne wycofanie się ze startów. Przykład Caterhama utarł również nosa Berniemu Ecclestone'owi, który wcześniej stwierdził, iż F1 nie potrzebuje młodych kibiców, ponieważ nie są oni w stanie zakupić reklamowanego na torach Rolexa czy skorzystać z usług firmy UBS, a jak się okazało, w dużej części to właśnie oni pomogli powrócić jednemu z uczestników do gry.
Danke Seb!
Na torze Yas Marina dobiegał końca pewien rozdział - swój ostatni wyścig w barwach Red Bulla jechał Sebastian Vettel. Podczas rundy w Japonii ku zdumieniu większości pojawiła się informacja, że Niemiec podjął decyzję o opuszczeniu dotychczasowej ekipy i przejściu do Ferrari, choć to ostatnie ujawniono dopiero w Abu Zabi. Nie jest tajemnicą, że 27-latek zdecydował się na ten krok ze względu na chęć poszukania nowych wyzwań, a także przez dosyć spore rozmiary swojej porażki z nowym partnerem - Danielem Ricciardo. Miejsce, w którym nadszedł czas na pożegnanie było bardzo szczególne. To właśnie tutaj rozpoczęła się fantastyczna seria Vettela, to właśnie tutaj Niemiec zdobył wraz z Red Bullem swój pierwszy z czterech tytułów i z pewnością pożegnanie nie należało do najłatwiejszych. 38 zwycięstw, łącznie 65 miejsc na podium, 44 pole position - jeżeli ktoś z Was kiedyś się zastanawiał, jak wygląda twarz człowieka, który odchodząc z pracy mógł pomyśleć „wykonałem dobrą robotę”, to prosimy spojrzeć na zdjęcie powyżej.
Upadł król, niech żyje król
Grand Prix Abu Zabi było również tym wyścigiem, który miał definitywnie rozstrzygnąć losy tytułu wśród kierowców. Po pasjonujących pojedynkach Rosberga z Hamiltonem, aferach i konfliktach jakie się rozstrzygnęły na przestrzeni całego sezonu, wszyscy czekali z niecierpliwością na zgaśnięcie czerwonych świateł i nawet przepis o podwójnych punktach nie był w stanie zepsuć tego święta kibicom z całego świata. Ruszający z pole position Rosberg całkowicie sknocił swój start i jeszcze przed pierwszym zakrętem został wyprzedzony przez swojego jedynego rywala - Hamiltona. Brytyjczyk jechał na dystansie całego wyścigu praktycznie niezagrożony, podczas gdy w samochodzie jego partnera pojawiła się kilkanaście okrążeń później usterka ERS'u i przekreśliła jakiekolwiek szanse na końcowy sukces. Hamilton tym samym przypieczętował drugi w karierze tytuł, a obrazki po przekroczeniu linii mety przez zawodnika Mercedesa utkwią nam w pamięci na długo. 29-latek zaczął palić na poboczu gumę, wykonał symboliczne okrążenie z flagą Wielkiej Brytanii tak jak przed laty m.in. Nigel Mansell, natomiast hasło „Hammer time” spenetrowało każdy zakątek Internetu. Czy jest może ktoś, kto zakładał taki scenariusz we wrześniu 2012 roku?
Pomiędzy niebem a piekłem
Zespół Williams jest wręcz ewenementem na skalę światową, ponieważ gdy jednego sezonu dysponują bolidem zdolnym do walki o zwycięstwa czy miejsca na podium, w następnym ich szczytem marzeń jest przebrnięcie obydwoma samochodami przez Q1. Taki przebieg zdarzeń mieliśmy w ostatnich czterech latach i tym razem przypadł okres sukcesów. Tegoroczny dorobek stajni z Grove to jedno pole position oraz dziewięć miejsc na podium, w tym dublet w Abu Zabi, gdzie odpowiednio na drugim oraz trzecim miejscu zameldowali się Felipe Massa i Valtteri Bottas. Patrząc na to, jak fantastycznym bolidem okazał się być FW36, wręcz niemożliwe jest, by w następnym roku miało dojść do powtórki z ostatnich sezonów. Mimo to Formuła 1 wielokrotnie nam udowodniła, że takie słowo jak „niemożliwe” nie istnieje i pozostaje nam mieć tylko nadzieję, iż dla Williamsa nadeszły lepsze czasy.
Kurtyna w dół, aktorzy ze sceny!
Sezon 2014 z pewnością zapisze się wielkimi literami w historii Formuły 1. W tym roku mieliśmy dosłownie wszystko: pasjonującą walkę o mistrzowską koronę dwóch zespołowych partnerów, istne dreszczowce (Bahrajn, Kanada, Węgry…) czy fantastyczne manewry wyprzedzania, aczkolwiek na drugim końcu bieguna była nieustanna walka o władzę, mnóstwo polityki, ludzkie dramaty czy problemy tych najmniejszych, którzy w oczach rządzących F1 nie byli nic warci. Gdybyśmy wzięli pod uwagę tylko tą pierwszą część zdania, to z pewnością zakończylibyśmy te podsumowanie słowami „taką Formułę 1 chcemy oglądać”, aczkolwiek mając w pamięci tragiczny wypadek Julesa Bianchiego i gigantyczne kłopoty prywatnych ekip, z których nikt nie wyciąga wniosków, po prostu nie możemy tego zrobić.
Byle do marca, byle do Melbourne…