Niewidzialna granica - Marc Priestley o rywalizacji wewnątrz zespołu
"Bez względu na wynik, znaczna część każdego teamu F1 będzie zawiedziona"
16.08.1217:31
7280wyświetlenia
Rywalizacja między partnerami zespołowymi jest nieodłącznym elementem Formuły 1. Nie zawsze jednak przebiega ona w prawidłowy sposób, o czym na swoim blogu napisał były pracownik McLarena - Marc Priestley. Postanowił opowiedzieć o niewidocznej granicy wewnątrz zespołu, którą jednak było można zaobserwować w garażu McLarena podczas pamiętnego sezonu 2007.
Źródło: http://f1elvis.wordpress.com
Gdy szef zespołu wychodzi po wyścigu do dziennikarzy i stwierdza, że «to fantastyczny rezultat dla całego zespołu», rzadko kiedy jego słowa w stu procentach pokrywają się z prawdą. Bez względu na wynik, znaczna część każdego teamu F1 będzie zawiedziona, że ich samochód okazał się mniej konkurencyjny od takiego samego stojącego po drugiej stronie garażu.
Wszystkie zespoły na padoku tak naprawdę podzielone są na trzy samodzielnie funkcjonujące ekipy. Na każdy samochód i każdego kierowcę przypada sztab zaangażowanych ludzi, obsługujących wyłącznie dany samochód i danego kierowcę, którego jedynym celem jest dojechanie tym samochodem na możliwie najwyższej pozycji w poszczególnych wyścigach.
Do trzeciej ekipy zaliczamy wszystkich pozostałych członków zespołu, jak chociażby kierowców ciężarówek, menedżment, strategów, pracowników gastronomii i oczywiście setki ludzi w fabryce. Pracują oni dla teamu jako ogółu i, poza jakimiś osobistymi preferencjami, nie są powiązani z jedną czy drugą stroną garażu. Dla nich wygrana jest wygraną, punkt jest punktem, a żal wywołany odpadnięciem jednego samochodu z rywalizacji może zostać nieco złagodzony solidnym rezultatem drugiego.
Kiedy wiele lat temu wszedłem do Formuły 1 mając doświadczenie z niższych serii wyścigowych, byłem trochę zaskoczony tym, że wysiłki ludzi odpowiedzialnych za konkretny samochód skupiały się wyłącznie na tym jednym samochodzie. Byłem przyzwyczajony w mniejszych teamach, że pomimo przydzielenia do poszczególnych bolidów, wszyscy sobie pomagali i kiedy jedna grupa skończyła swoją pracę, zamiast iść do domu, szła wspierać drugą załogę, by przygotować samochód.
Obecnie w Formule 1 wygląda to inaczej i w dużej mierze jest to spowodowane skalą działań związanych z obsługą bolidu w pełni obsadzonego przez ludzi wyposażonych we wszystko, co potrzebują do wykonywania swoich obowiązków. W rzeczywistości przez większość czasu pomoc nie jest potrzebna, a nawet jeśli, to wokół samochodu brakuje miejsca na upchnięcie dodatkowych osób. Drugim i być może najważniejszym powodem jest mentalność tych ludzi - zżytych ze sobą, żądnych rywalizacji i chroniących swoją niezależność. Przeważnie pomoc z zewnątrz - chyba że absolutnie niezbędna - nie jest szczególnie pożądana.
W odróżnieniu od większości dyscyplin sportowych, w sportach motorowych zawodnicy reprezentujący te same barwy w walce o mistrzostwo zespołowe są jednocześnie bezpośrednimi rywalami w batalii o tytuł wśród kierowców. Prawda jest taka, że kierowca F1 oraz jego trenerzy, menedżerowie, doradcy, osobiści sponsorzy, goście, rodzina i przyjaciele obecni podczas weekendu grand prix, nie mają jakiegokolwiek interesu w tym, co się dzieje po drugiej stronie garażu. Dla prawie żadnego z nich nie ma mistrzostw konstruktorów. Ich własne interesy, inwestycje finansowe, sukcesy zawodowe bądź też po prostu prestiż, zależą wyłącznie od losów jednego człowieka i jego samochodu, ni mniej, ni więcej.
Podobne - choć być może nie zawsze tak mocne - odczucie oddania zwykle narasta wśród ludzi wkładających serce i duszę, by zapewnić swojemu kierowcy możliwie najlepszy samochód w każdym wyścigu. Mowa tu oczywiście o mechanikach, inżynierach czy innych członkach załogi obsługującej bolid. Dla tych ludzi zdobycie dubletu - w przypadku czołowej ekipy - jest naprawdę świetnym wynikiem tylko wówczas, gdy to ich samochód zajął pierwsze miejsce.
Oczywiście ogólnie nie ma żadnej animozji pomiędzy mechanikami itd. Poczucie rozczarowania czy rozgoryczenia w sytuacji, kiedy drugi bolid osiąga lepszy rezultat, jest tuszowane. Gratulacyjne uściski dłoni i wspólne uśmiechy zawsze wyglądają przekonująco przed kamerami. Jeżeli chodzi o kierowców, dzięki przerośniętym ego oraz niepohamowanym chęciom skupienia uwagi na sobie, często łatwiej jest się zorientować, czy rzeczywiście są zadowoleni z wyniku zespołowego czy może jednak myślą tylko o swojej porażce.
Do Formuły 1 dołączyłem wiele lat temu, a jej fanem jestem jeszcze dłużej i od czasów Prosta oraz Senny nie było ostrzejszej walki od tej, która miała miejsce w sezonie 2007 w McLarenie. Objąłem nowe, bardziej centralne stanowisko w tamtym roku, nadzorując budowę obu samochodów i dlatego zaliczałem się do tej trzeciej, wspomnianej wcześniej, grupy. Zarówno Lewis, jak i Fernando byli nowi w teamie i nie darzyłem żadnego z nich szczególną lojalnością w momencie rozpoczęcia sezonu. Panowały między nimi dobre relacje, z Fernando pewnym swojej pozycji kierowcy numer jeden i Lewisem szanującym - na tym etapie - swojego kolegę, od którego chętnie się uczył.
Gdy nadszedł czas na Grand Prix Monako, pewność siebie Lewisa się spotęgowała, można by powiedzieć, że zbyt mocno, jak na zawodnika z karierą F1 liczącą ledwie cztery wyścigi. Jestem pewien, że Fernando był nieco sfrustrowany faktem, iż żółtodziób nie zamierza po prostu trzymać się z tyłu, a kiedy przyszła pora na wyścig i obaj jechali na czele stawki, na falach radiowych zrobiło się dość gorąco za sprawą tego duetu. Lewisowi przekazano informację, by pozostał na drugiej pozycji w celu uniknięcia ryzyka kolizji na ciasnych i niewybaczających błędów ulicach Monte Carlo, ale zamiast tego rozpoczął walkę z Fernando, wykonując wiele szaleńczych manewrów. Obaj wrzeszczeli przez radio i nastał początek końca ich współpracy, a zwłaszcza początek wielkiego rozłamu w garażu McLarena.
Kierowcy mają ogromny wpływ na różne aspekty w Formule 1 - to odpowiedzialność związana z wykonywaniem tego zawodu. Jeśli duet zawodników współpracuje, razem mogą natchnąć zespół, podnieść morale i zmotywować wszystkich, a zdarzenia z 2007 roku w McLarenie są całkowitym przeciwieństwem tych założeń. Kiedy Alonso i Hamilton zaczęli publicznie obrzucać się mięsem, zwłaszcza po głośnym incydencie podczas kwalifikacji na Hungaroringu, wiadomo było, że obaj nie darzą się sympatią i ostatnią rzeczą, jaką byliby gotowi czynić jest współpraca.
Nieuniknione spięcie bardzo szybko odbiło się na funkcjonowaniu teamu. Fernando desperacko organizował swoją część garażu, płacąc dodatkowo ludziom odpowiedzialnym za jego samochód. Lewis natomiast stosował zagrywki pod publiczkę, w sposób widoczny wymieniając przed wyścigiem uściski rąk z całą ekipą, gdy tylko w pobliżu pojawiła się kamera. Załogi obsługujące bolidy oczywiście wspierały swoich kierowców, ale co interesujące, dość wyraźnie gardzili zawodnikiem po drugiej stronie tej niewidocznej granicy. Rywalizacja - jakiej wcześniej nie widziałem - przeniosła się na mechaników i inżynierów po obu stronach frontu i nawet oni zaczęli się od siebie coraz bardziej oddalać.
Z tymi nieustającymi animozjami, w połączeniu z naszym wykluczeniem z klasyfikacji konstruktorów wskutek afery Spygate, McLaren nie był wówczas przyjemnym miejscem pracy. Jako osoba niepowiązana z żadnym z kierowców straciłem do nich wiele szacunku w trakcie sezonu. Obaj byli niesamowicie szybcy, dysponując przy tym bardzo konkurencyjnym bolidem. Powinniśmy zdominować tamten sezon. Ze wstydem muszę przyznać, że przybywając do Brazylii - gdzie Fernando i Lewis liczyli się w walce o koronę wśród kierowców, ale nie mogliśmy zdobyć punktów w tabeli zespołowej - w głębi serca miałem nadzieję na ostateczny triumf Kimiego Raikkonena.
Naturalnie podczas weekendu mimo wszystko wykonywałem swoją pracę najlepiej jak potrafiłem, lecz cała ta sytuacja mną wstrząsnęła i byłem doskonałym przykładem tego, jak dwóch skonfliktowanych kierowców tej samej ekipy, może w negatywny sposób wpłynąć na wszystkich pozostałych członków teamu. Formuła 1 jest sportem zespołowym i choć zdrowa rywalizacja między duetem zawodników to świetna sprawa, to każdy musi zmierzać w tym samym kierunku, by odnieść sukces. Zawsze któraś ze stron będzie w lepszym bądź gorszym nastroju po wyścigu, ale jeżeli osoby na eksponowanych stanowiskach, budujące wizerunek ekipy, sprzeczają się wzajemnie, to ich działania nadzwyczaj szybko wyniszczają całą resztę.
Gdy szef zespołu wychodzi po wyścigu do dziennikarzy i stwierdza, że «to fantastyczny rezultat dla całego zespołu», rzadko kiedy jego słowa w stu procentach pokrywają się z prawdą, ale mówiąc tak, kieruje się niezwykle ważnym powodem.
Źródło: http://f1elvis.wordpress.com
KOMENTARZE