Powrót Roberta do F1 - czy naprawdę jest tak źle?

Staramy się spojrzeć na kwestię powrotu z nieco szerszej perspektywy
20.06.1914:48
Sponsorowane
4237wyświetlenia


Nie tak dawno na łamach naszego portalu ukazał się artykuł, który nie ma co ukrywać w dość mrocznych barwach przedstawiał powrót Roberta Kubicy do Formuły 1. Jednak czy naprawdę jest aż tak źle? Czy tak długo wyczekiwany powrót to totalna klapa? Przecież jeszcze w listopadzie nasze serca ściskała informacja o dołączeniu do stawki 20 najlepszych kierowców świata. I to drugi raz w życiu Roberta, po tak wielu przejściach. By rzetelnie spojrzeć na to co dzieje się teraz, naszym zdaniem trzeba się nieco cofnąć i poszukać źródeł obecnych problemów.

Sezon 2018 - beznadziejne tempo Williamsa i poszukiwanie odpowiedzi


Dość szybko w zeszłym roku wszyscy pracownicy Williamsa wiedzieli, że ich konstrukcja to niewypał. Rozpoczęto wprowadzanie planu naprawczego, który miał dać odpowiedź na pytanie, co tak naprawdę nie działa? W mediach często przewijały się informacje o zrywaniu się strugi aerodynamicznej z samochodu produkowanego w Grove, co można w prostych słowach określić jako najczarniejszy sen każdego aerodynamika. Oczywiście swoje robiło również nikłe doświadczenie kierowców - Lance'a Strolla i Sergieja Sirotkina, ale Robert Kubica szybko rozwiewał wszelkie wątpliwości - samochód był słaby i nie chodziło tu o umiejętności kierowców.

Każde kolejne testy, jak również większość weekendów Grand Prix były poświęcone poszukiwaniu rozwiązań, jak uniknąć problemów w 2019 roku. Tylko że takie poszukiwania powodują jeden, fundamentalny problem. Samochody w Formule 1 zaczyna się projektować już w okolicach wiosny (tak, obecnie powstaje przyszłoroczna konstrukcja). Dlatego bardzo niepokojące mogły być przejazdy Williamsa jeszcze podczas letnich testów, gdzie samochód był pomalowany całą gamą barw, by wizualizować przepływ powietrza. Był lipiec, a stajnia w dalszym ciągu była nigdzie...

Ostatecznie wprawdzie zaczęły pojawiać się pozytywne głosy ekipy technicznej (i człowieka, którego już w zespole nie ma czyli Pady'ego Lowe), ale jak się okazało z perspektywy czasu, chodziło bardziej o pomoc w poszukiwaniu nowego sponsora tytularnego, niż mówienie prawdy. Nam cały obraz nieco przyćmiła walka Roberta o ostatnie wolne miejsce w stawce, która w listopadzie trwała na całego, a każdy z nas wyczekiwał tylko komunikatu ze strony Williamsa. W końcu nadszedł, Claire Williams z dumą ogłosiła duet zawodników na 2019 rok oraz zapowiedziała powrót do formy. Tym razem zespół miał nie popełnić błędów w obsadzie bolidu, co można było brać na poważnie, gdyż George Russell już w F2 prezentował się świetnie, a w Roberta wierzyliśmy praktycznie wszyscy.

Początek 2019 - marzenia się rozbijają o skałę


Jak można zauważyć z wcześniejszego akapitu, już sezon 2018 dawał znaki, iż kolejny wcale nie będzie różowy. Jednak prawdziwe zderzenie z rzeczywistością nastąpiło podczas testów przedsezonowych. Do samego końca Williams zakładał ambitne plany, gdyż bolid miał się pojawić na torze jeszcze przed testami w ramach dnia filmowego. Jednak gdy ten nadszedł, fabryka posiadała ledwie część samochodu i zaczęła się szaleńcza walka, by zbudować cokolwiek.

W tym miejscu należy przypomnieć co Robert mówił pod koniec 2018 roku. Kluczowym miał być czas spędzony za kierownicą. Trzeba było "odkurzyć" ciało, które od dobrych kilku lat nie miało poważnego kontaktu z Formułą 1, a obecne samochody nie pomagają w takich sytuacjach. I właśnie wraz z początkiem testów zaczyna się bezpośrednia katastrofa, która przekłada się na wyniki Polaka do dzisiaj. Williams ledwo zdążył zbudować konstrukcję, ale ta już po dwóch dniach sensownej jazdy zaczęła się rozpadać i uniemożliwiała jakiekolwiek konstruktywne poprawianie formy. Z koniecznych setek kilometrów na pełnych obrotach, Robert miał zaliczyć ich ledwie kilkadziesiąt, do tego w maszynie, która nie działała praktycznie pod każdym względem (poza silnikiem dostarczanym przez Mercedesa).

Pierwsze wyścigi brutalną weryfikacją


Chcąc nie chcąc Williams musiał pojawić się na starcie wyścigu w Australii. Przygotowany naprędce drugi samochód nie prowadził się praktycznie wcale. Pamiętajmy, że zespół musiał dodatkowo na szybko zmienić konstrukcję zawieszenia i mocowania lusterek, co również nie pomagało w i tak trudnej sytuacji. Tak oto mamy w stawce kierowcę, któremu jak wody na pustyni brakuje kilometrów, a ekipa nie posiada części zamiennych, co doprowadza do startu w niekompletnej maszynie. Wynik mógł być tylko jeden. Robert popełnia błąd w czasówce, w której szybszy jest Russell, a przy tym uszkadza bolid.

Tempo w wyścigu również pozostawia wiele do życzenia. Ale czego mogliśmy się spodziewać? Nowoczesna Formuła 1 to walka o działanie opon Pirelli. Samochody są bardzo ciężkie, a okno operacyjne ogumienia wąskie. Nawet kierowcy regularnie ścigający się w F1 mają potworne problemy w tej kwestii, co dobitnie pokazuje Haas, czy Renault.

Problemy zespołu z samochodem delikatnie mówiąc nie pomagają w opanowaniu pracy opon. Dlatego też kolejne wyścigi nie wyglądają lepiej. W tym momencie należy jednak spojrzeć na to, że Russell radzi sobie w Williamsie zdecydowanie lepiej. Tempo w czasówce jest za każdym razem mocniejsze, a również w wyścigu problemów jakby mniej. Nie ma się co oszukiwać, początek sezonu nie należy do Roberta. Brutalne 7-0 w kwalifikacjach po Kanadzie mówi wiele. Jednak tutaj dochodzi nam jeszcze jeden czynnik. Po prostu Russell to bardzo dobry, a może nawet wyjątkowy w całej F1 kierowca. Fakt, jest debiutantem, ale Robert też de facto nim jest.

Tak więc ponownie należy podkreślić, że takie a nie inne wyniki są efektem wielu czynników, a Formuła 1 to nie jest sport zero jedynkowy. Forma Roberta pozostawia wiele do życzenia, ale popatrzmy na wszystkie opisane wyżej czynniki i postarajmy się do sprawy podejść nieco bardziej wielowymiarowo, a nie tylko stwierdzając, że powrót nie miał sensu. Przyczyny takiego, a nie innego tempa są równie złożone jak to, dlaczego Williams posiada obecnie tak słaby samochód. To nie wina jednego człowieka.

Wyścig w Monako - światełko w tunelu?


Po kwalifikacja na ulicach Monte Carlo mogliśmy mieć naprawdę wiele powodów do pesymizmu. Był to weekend, w którym Kubica wydawał się szybszy od Russella, którego trapiły dodatkowe problemy. Ponownie jednak okazał się wolniejszy... Ale już w niedzielę, każdy kto śledził tempo wyścigowe naszego rodaka do momentu uderzenia przez Giovinazziego, mógł być naprawdę zadowolony. Robert stale kręcił lepsze kółka od partnera zespołowego i utrzymywał naprawdę równą formę. Oczywiście po drodze nastąpiło małe zamieszanie ze strategią w związku z neutralizacją, ale ostatecznie powiało optymizmem. Sam zawodnik wypowiadał się również z nieco większą werwą niż zazwyczaj. Czy to dobry prognostyk na przyszłość?

Kanada na pewno nie była idealna, ale ponownie bolid był daleki od ideału, gdyż przy każdym hamowaniu ściągał w bok. Ciężko błyszczeć w takich warunkach. Nie mówiąc już o pierwszym treningu oddanym na rzecz Latiffiego.

Popatrzmy teraz jak sprawa się ma z przejechanym dystansem. Wielu zawodników w stawce podczas testów przedsezonowych pokonało około 2 tysięcy kilometrów. Całkiem przypadkiem jest to mniej więcej tyle, ile Robert miał przed wyścigiem w Monako... Dochodzimy tu kolejny raz do tego, co mówił zawodnik jeszcze w zeszłym roku. Zobaczymy co przyniosą kolejne Grand Prix. Jednak bukmacherzy nie dają Robertowi zbyt dużych szans. Przykładowo w STS kurs na polskiego kierowcę w GP Francji, który odbędzie się 23 czerwca wynosi 4000, a na typowanego do zwycięstwa Hamiltona zaledwie 2.0. Jeszcze wyższy kurs wystawił bukmacher na zwycięstwo Kubicy w klasyfikacji końcowej MŚ. 7500 daje Robertowi ostatnią pozycję. Co ciekawe taki sam kurs posiada jedynie kolega z zespołu Williamsa - George Russell.

My tymczasem zachęcamy do większej wiary w występy Roberta. Jego powrót do F1 nie był łatwy i nie ma od tego wyjątku, gdy już pojawił się na torze. Jednak wydawanie sądów po 7 wyścigach sezonu nie jest najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę co działo się w zeszłym roku w Williamsie, jak również na testach przed sezonem. Nie zaprzeczamy temu, że Russell jest obecnie szybszy, bo jest. Ale czy będzie do końca sezonu? Redakcja z pewnością postawi pieniądze na inny scenariusz. Miejmy tylko nadzieję, że poprawa nadejdzie szybciej, niż decyzje w kwestii przyszłorocznej posady Roberta...