Podsumowanie wyścigu o Grand Prix San Marino
15.04.0100:00
7955wyświetlenia
Ralf Schumacher odniósł pierwsze zwycięstwo w wyścigach Formuły Jeden. Niemiec po znakomitym starcie znalazł się na prowadzeniu i tak już pozostało do końca wyścigu. Ani David Coulthard (McLaren), który wyścig ukończył na drugiej pozycji, ani żaden inny kierowca nie był w stanie mu zagrozić. Jest to pierwszy triumf zespołu Williams od 1997 roku, kiedy to Jacques Villeneuve za kierownicą bolidu FW19 wygrał Grand Prix Luksemburga. Dłużej na kolejną wygraną musiał jednak czekać koncern BMW, który będąc dostarczycielem silników ostatnie zwycięstwo odniósł w 1986 roku. Kierowcą, który prowadził bolid Benetton B186 wyposażony wówczas w silnik BMW był nie kto inny, jak Gerhard Berger, który obecnie jest dyrektorem do spraw sportów motorowych tego właśnie koncernu. Jeszcze dłużej, bo o dwa lata więcej na kolejne zwycięstwo musiał czekać dostarczyciel opon dla zespołu Williams - francuska firma Michelin, która od tego sezonu ponownie uczestniczy w wyścigach Formuły Jeden. Fakt ten z pewnością nie uszedł uwadze szefom zespołów, które pozostały przy oponach Bridgestone, ponieważ tak dobry rezultat w zaledwie czwartym wyścigu od powrotu do tego sportu po dłuższej przerwie jest nie lada osiągnięciem i wróży dalsze sukcesy. Wracając do Ralfa Schumachera - Grand Prix San Marino 2001 było siedemdziesiątym z kolei wyścigiem Formuły Jeden, w którym przyszło mu startować i zwycięstwem tym Niemiec udowodnił, że jest godnym następcą starszego brata - Michaela, który notabene wyścigu tego nie zdołał ukończyć ze względu na problemy z przednim lewym kołem. W chwili obecnej Ralf i Michael są pierwszymi braćmi, którzy na swoim koncie mają przynajmniej jedno zwycięstwo w tej serii wyścigów.
Honoru stajni Ferrari na torze Imola, który nosi również nazwę "Autodromo Enzo e Dino Ferrari" bronił Rubens Barrichello. Brazylijczyk po niezbyt udanym starcie spadł na ósmą pozycję, ale dzięki strategii, która zakładała późniejszy od innych kierowców pierwszy postój w boksach, zdołał awansować na trzecią pozycję i na tej pozycji ukończył wyścig. Z przebiegu wyścigu należy jednak wnioskować, iż tym razem Włoska stajnia z pewnością nie dysponowała najlepiej przygotowanym bolidem i szanse na zwycięstwo były raczej niewielkie. Nawet sam Michael Schumacher przyznał, iż główni rywale, którymi są w tym roku zespoły McLaren i Williams, zdołali nadrobić stratę, jaką mieli do zespołu Ferrari w pierwszych dwóch wyścigach sezonu.
Czwarty na mecie był drugi kierowca z zespołu McLaren - Mika Hakkinen. Fin był raczej mało widoczny w tym wyścigu i nie specjalnie starał się o uzyskanie lepszego rezultatu. Co prawda można to tłumaczyć naturą toru Imola, na którym to torze wyprzedzanie jest dosyć trudne, ale jak pokazał Juan Pablo Montoya (Williams), jak najbardziej możliwe. Kolumbijczyk na początku wyścigu wyprzedził Oliviera Panisa (BAR), a przed połową dystansu także Jarna Trullego (Jordan) i był na najlepszej drodze do ukończenia wyścigu na co najmniej piątej pozycji. Niestety pech znów dał znać o sobie i tuż po drugim postoju Montoya musiał wycofać się z wyścigu ze względu na problemy ze sprzęgłem.
Na ostatnich punktowanych pozycjach wyścig ukończyli kierowcy z zespołu Jordan - Jarno Trulli i Heinz-Harald Frentzen. Włoch po całkiem niezłym starcie awansował na trzecią pozycję i utrzymał ją aż do pierwszego postoju w boksach. Postój ten Trulli odbył jednak wcześniej od swoich rywali i przez to spadł na piątą pozycję. Następnie wyprzedził go Montoya i dopiero problemy Kolumbijczyka umożliwiły mu powrót na piątą pozycję. Frentzen natomiast ze względu na start z dalszej pozycji cierpliwie czekał, aż wykruszy się konkurencja i w ostatecznym rozrachunku udało mu się zarobić jeden punkt.
Z pozostałych kierowców szansę na zarobek punktowy miał właściwie tylko Jacques Villeneuve (BAR), który przez blisko połowę wyścigu jechał przed Frentzenem. Niestety Kanadyjczyka z walki wyeliminowała jakaś usterka mechaniczna, która na pierwszy rzut oka wyglądała na awarię silnika lub skrzyni biegów, ze względu na ilość dymu, jaka wydobywała się z tyłu bolidu.
Wygląda na to, iż doczekaliśmy się wreszcie sezonu, w którym aż trzy zespoły mogą wygrywać wyścigi i zapowiada się naprawdę ciekawa walka w pozostałych do końca sezonu 13 wyścigach. Pozostaje mieć tylko nadzieję, iż powrót systemów wspomagających trakcję (traction control), który ma nastąpić już w następnym wyścigu, nie przyniesie istotnych zmian pomiędzy osiągami bolidów Ferrari, McLaren i Williams. Natomiast dobrze by było, gdy takie zespoły jak Jordan, BAR czy Sauber zbliżyły się do czołówki, ale jest to raczej mało prawdopodobne.
Honoru stajni Ferrari na torze Imola, który nosi również nazwę "Autodromo Enzo e Dino Ferrari" bronił Rubens Barrichello. Brazylijczyk po niezbyt udanym starcie spadł na ósmą pozycję, ale dzięki strategii, która zakładała późniejszy od innych kierowców pierwszy postój w boksach, zdołał awansować na trzecią pozycję i na tej pozycji ukończył wyścig. Z przebiegu wyścigu należy jednak wnioskować, iż tym razem Włoska stajnia z pewnością nie dysponowała najlepiej przygotowanym bolidem i szanse na zwycięstwo były raczej niewielkie. Nawet sam Michael Schumacher przyznał, iż główni rywale, którymi są w tym roku zespoły McLaren i Williams, zdołali nadrobić stratę, jaką mieli do zespołu Ferrari w pierwszych dwóch wyścigach sezonu.
Czwarty na mecie był drugi kierowca z zespołu McLaren - Mika Hakkinen. Fin był raczej mało widoczny w tym wyścigu i nie specjalnie starał się o uzyskanie lepszego rezultatu. Co prawda można to tłumaczyć naturą toru Imola, na którym to torze wyprzedzanie jest dosyć trudne, ale jak pokazał Juan Pablo Montoya (Williams), jak najbardziej możliwe. Kolumbijczyk na początku wyścigu wyprzedził Oliviera Panisa (BAR), a przed połową dystansu także Jarna Trullego (Jordan) i był na najlepszej drodze do ukończenia wyścigu na co najmniej piątej pozycji. Niestety pech znów dał znać o sobie i tuż po drugim postoju Montoya musiał wycofać się z wyścigu ze względu na problemy ze sprzęgłem.
Na ostatnich punktowanych pozycjach wyścig ukończyli kierowcy z zespołu Jordan - Jarno Trulli i Heinz-Harald Frentzen. Włoch po całkiem niezłym starcie awansował na trzecią pozycję i utrzymał ją aż do pierwszego postoju w boksach. Postój ten Trulli odbył jednak wcześniej od swoich rywali i przez to spadł na piątą pozycję. Następnie wyprzedził go Montoya i dopiero problemy Kolumbijczyka umożliwiły mu powrót na piątą pozycję. Frentzen natomiast ze względu na start z dalszej pozycji cierpliwie czekał, aż wykruszy się konkurencja i w ostatecznym rozrachunku udało mu się zarobić jeden punkt.
Z pozostałych kierowców szansę na zarobek punktowy miał właściwie tylko Jacques Villeneuve (BAR), który przez blisko połowę wyścigu jechał przed Frentzenem. Niestety Kanadyjczyka z walki wyeliminowała jakaś usterka mechaniczna, która na pierwszy rzut oka wyglądała na awarię silnika lub skrzyni biegów, ze względu na ilość dymu, jaka wydobywała się z tyłu bolidu.
Wygląda na to, iż doczekaliśmy się wreszcie sezonu, w którym aż trzy zespoły mogą wygrywać wyścigi i zapowiada się naprawdę ciekawa walka w pozostałych do końca sezonu 13 wyścigach. Pozostaje mieć tylko nadzieję, iż powrót systemów wspomagających trakcję (traction control), który ma nastąpić już w następnym wyścigu, nie przyniesie istotnych zmian pomiędzy osiągami bolidów Ferrari, McLaren i Williams. Natomiast dobrze by było, gdy takie zespoły jak Jordan, BAR czy Sauber zbliżyły się do czołówki, ale jest to raczej mało prawdopodobne.