"Bo nie jest Hiszpanem". Czy Alonso ma powody do narzekania?

Hiszpan uważa, że system kar bierze pod uwagę narodowość.
13.05.2411:14
Ewelina Więckowska
1172wyświetlenia
Embed from Getty Images
Weekend na Florydzie obfitował w wydarzenia. Lando Norris odniósł pierwsze zwycięstwo, Red Bull pożegnał Adriana Newey'a, Toto Wolff wymieniał się ripostami z Olivierem Mintzlaffem, a Zak Brown zapowiedział wielki exodus pracowników z Milton Keynes. Aston Martin złożył natomiast apelację od kary nałożonej na Fernando Alonso podczas sprintu w Chinach, którą FIA odrzuciła. To wystarczyło, aby przy pierwszym lepszym niepowodzeniu na torze Hiszpan wyraził swoje zdanie na temat systemu przyznawania kar. Wszystko zaczęło się od Lewisa Hamiltona, który optymistycznym manewrem na pierwszy zakręcie doprowadził do kolizji Aston Martinów i Bogu ducha winnego Norrisa. Whoa, Hamilton wjechał jak byk - komentował Alonso. Norris i Stroll nie ukończyli wyścigu, a dwukrotnemu mistrzowi świata pozostało wymienić przebitą oponę i potraktować sprint jak trening. Sędziowie wlepili wprawdzie Hamiltonowi karę czasową, tyle że za przekroczenie prędkości w alei serwisowej. Kierowca z Ovideo nie krył frustracji przed kamerami DAZN, odnosząc się do manewru Brytyjczyka: Lewis był w środku, trochę wymknął się spod kontroli, ale myślę, że nie podejmą żadnej decyzji, ponieważ nie jest Hiszpanem. Stwierdził, że gdyby to on był na miejscu Brytyjczyka, otrzymałby karę. Oświadczenie nie pozostało rzecz jasna bez echa w sporcie robiącym z siebie kosmopolityczną platformę wszystkich haseł rodem z Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Alonso ciągnął jednak temat, zarzucając Formule 1 nietolerancję na tle narodowościowym. Zapowiedział poważne rozmowy z prezydentem FIA, mówiąc: I zamierzam o tym porozmawiać z Mohammedem. Niezależnie od tego muszę się upewnić, że nie ma nic złego w mojej narodowości ani czymkolwiek, co może wpłynąć na decyzję. I nie dotyczy to tylko mnie, ale też przyszłego pokolenia hiszpańskich kierowców. Należy ich chronić. Niedługo potem DAZN uchwyciła Hiszpana w towarzystwie Emiratczyka. Ten obiecał pochylić się nad regulaminem sportowym, co Alonso przyjął z zadowoleniem: […] Zawsze zgadza się z każdą opinią kierowców - mówił Hiszpan. Wie, że to my prowadzimy samochody i możemy mieć pewne sugestie. Jest kilka kwestii, którymi musimy się zająć jako sport. Zawsze nas słucha. Pomiędzy wszystkim, jeśli sprawimy, że F1 będzie lepszym sportem i nieco bardziej spójnym.

Tak pojawiły się informacje, według których od 2025 r. obowiązywać będą nowe wytyczne odnośnie standardów jazdy i przejrzystości kar. Grand Prix Drivers Association pomaga w stworzeniu stosownego dokumentu, którego treść wzbogaci Międzynarodowy Kodeks Sportowy. Zbliżające się korekty regulaminu nie są oczywiście tylko zasługą Alonso, gdyż niewątpliwie znacznie przyczynił się też do tego Kevin Magnussen i incydent między Carlosem Saiznem i Oscarem Piastrim. Trudno jednak nie widzieć w dwukrotnym mistrzu świata znaczącego determinanta, zważywszy na jego przyjaźń z prezydentem. Idąc do niego postąpił wprawdzie zgodnie z prawidłami charakterystycznej dla sportu psychologii ego. Urażone przykrymi doznaniami „ja” zawodnika przyjmuje w stanie frustracji funkcję mechanizmu obronnego, w efekcie czego zaczyna on dążyć do eliminacji negatywnych doświadczeń i popada czasem w psychotyczne czy egotyczne postawy jak syndrom oblężonej twierdzy. Oczywiście nie tylko Alonso mógłby robić za podręcznikowy symbol psychologii ego, gdyż w Formule 1 nigdy nie brakowało egotyków i praktyków tzw. gaslightingu. Nie wygląda jednak na to, żeby Hiszpan wycofał się z tezy o dyskryminacji, zważywszy na komentarz: sprawimy, że F1 będzie lepszym sportem i nieco bardziej spójnym. Poparcie hiszpańskich mediów zyskał, choć złośliwość również go nie ominęła. Przeciwnicy teorii o narodowej klasyfikacji żartów sobie nie odmawiali, widząc w każdej interakcji społecznej Hiszpana manifestację dyskryminacji rasowej i poszukiwanie wszystkiego co iberyjskie. Abstrahując jednak od humoru publiki, warto pociągnąć temat urażonego „ja” Fernando i zastanowić się czy jego wypowiedź to kolejna gra manipulacyjna, czy prawdziwe odczucia?

Embed from Getty Images
Historycznie Formuła 1 jako sport i biznes wyszła już z okresu tzw. rywalizacji narodów. Od dekad nazywa siebie międzynarodowym cyrkiem i dąży do jak największej różnorodności społecznej, a encyklopedie podkreślają jej globalny zasięg. Wszyscy jej protoplaści byli jednak rywalizacją narodów udowadniających cywilizacyjną supremację za pomocą koncernów samochodowych. Tak było w Pucharze Gordona Benetta, cyklu Grand Prix z lat 1906-1914 i Złotej Erze składającej się z Sezonów Grand Prix, Mistrzostw Świata Producentów AIACR oraz Mistrzostw Europy AIACR. Każde państwo miało swoje barwy wyścigowe, a przypadki kierowców internacjonałów były rzadsze. Formuła 1 wprawdzie od samego początku była galimatiasem różnych nacji, który bardziej liberalnie podchodził do kwestii zawodników z innym pochodzeniem niż ich zespół. Niemniej w latach 50. i 60. tak przypominała sportowo-technologiczną rywalizację narodów, że angielski komik o imieniu Peter Ustinov zrobił o tym kabaret. Publikacje dobrze traktujące historię najwyższej klasy wyścigowej identyfikują koniec tego okresu w pojawieniu się pozabranżowego sponsoringu i rozwoju komercji. Miało wówczas dojść do uwolnienia ekonomii sportu, która wpisała sport i jego aktorów w świat kultury popularnej. Proces ten trwa do dziś, czego efektem jest przede wszystkim status Formuły 1 jako globalnej serii wyścigowej promującej kosmopolityczne i humanitarne hasła.

Patrząc jednak na zarzuty Alonso można zastanowić się czy F1 całkowicie wyszła z okresu zwalczających się żywiołów narodowych? Ferrari jest wprawdzie czerwone, ale tutaj do zyskania sympatii Tifosi wystarczą zwycięstwa, widowiskowość na torze lub wtopienie się we włoski klimat. Narodowe barwy ma też Alpine, Aston Martin i Mercedes po minimalizacji tonu Black Lives Matter. Kierowcy też manifestują swoje pochodzenie. Wystarczy przypomnieć sobie Pierra Gasly'ego, jak w 2023 r. paradował w niebiesko-biało-czerwonej koszulce zespołowej lub wymachiwał na jachcie francuską flagą podczas urlopu. George Russell też lubi podkreślać swoją brytyjskość garniturem lub angielską pilotką, lecz wątpliwie, aby Alonso przeszkadzała symbolika. Gdyby przejrzeć listę skarg Hiszpana, to można zobaczyć, że zarzuty ma głównie do żywiołu brytyjskiego. Historycznie rzecz ujmując, dominuje on za sprawą wpływu Brytyjczyków na technologiczno-ekonomiczny rozwój F1 jako sportu i biznesu. Zbyteczne przecież rozpisywać się o znaczeniu słynnej Grand Prix Valley i wojnie FOCA z Jeanem-Marie Balestre'm. Pytanie tylko czy ów brytyjski żywioł faktycznie może nie być drażniący albo frustrujący dla kierowców pochodzących z krajów o równie silnych tradycjach państwowotwórczych? Nie jest tajemnicą, że niektórzy brytyjscy komentatorzy pozwalają sobie na komentarze z podtekstami. Czy w 2021 r. Damon Hill nie porównał rywalizacji Hamiltona i Verstappena do jednej z czterech wojen angielsko-holenderskich? Czy Johnny Herbert nie wydaje się być bardziej surowy w komentarzach dla nieanglojęzycznych zawodników? I czy w 2021 r. w angielskiej telewizji Sky nie pojawiła się kontrowersyjna reklama świąteczna ukazująca wbijającego się Maxa w bandę na Silverstone?

Embed from Getty Images
Jednak będąc sprawiedliwym również i Alonso wydaje się być wyjątkowo czuły na bodźce natury tożsamościowej. Pochodzi z kraju o silnych tradycjach narodowych, a hiszpańskie społeczeństwo bywa bardzo ekspresyjne w manifestacji swojej historii w pozytywnym i negatywnym słowa znaczeniu. Głupotą byłoby oczywiście podejrzewać sportowca światowego formatu o skrajne postawy, lecz typowo hiszpańskiej i emocjonalnej ekspresji swojego pochodzenia nie można mu odmówić. Ciekawych wniosków w tym aspekcie dostarcza panegiryczna biografia Hiszpana autorstwa Loïa Chenevasa-Paule'a. W części pt. Fernando Alonso. Des Asruries à Alpine można zidentyfikować u bohatera wysoki wskaźnik tożsamości narodowej, jak i regionalnej. Alonso pochodzi z symbolicznej pod względem historycznym Asturii, której znaczenie wyjaśnił w książce José Louis Alonso. Ojciec wprost nazwał Fernando synem Asturii, uznając za współczesne wcielenie pogromcy Maurów: Jesteśmy jedynym regionem Hiszpanii, który odparł inwazję Maurów, a podczas wojny domowej zaciekle walczyliśmy z frankistami. Być może to jest źródło naszej osobowości i charakteru. Sam Fernando wydaje się poważnie traktować tę narrację, o czym świadczy wytatuowany na jego prawym nadgarstku asturski Krzyż Zwycięstwa z katedry Saint-Sauveur w Ovideo. Do tego ma również słabość do własnej flagi, gdyby przypomnieć sobie zrobienie z niej peleryny na Grand Prix Japonii w 2022 r. O jego słabości do wspólnotowego ja dobrze wie Aston Martin, wywieszając m.in na powitanie dwukrotnego mistrza hiszpańską flagę przy fabryce w 2023 r. Daje mu także swobodę w wyrażaniu swojego wspólnotowego i narodowego „ja”, gdyby przypomnieć sobie słowa kierowcy o potencjale Hiszpanów w motorsporcie na początku sezonu: Hiszpanie mogliby opanować świat sportów motorowych.

Kontrowersyjna deklaracja o dyskryminacji jest zatem rezultatem wrażliwości kierowcy z wysokim poziomem tożsamości regionalno-narodowej oraz dominującego i ekspansywnego żywiołu brytyjskiego. Trudno jednak całkowicie popierać tezy Fernando, jakoby najsurowszymi dla niego egzekutorami byli anglojęzyczni sędziowie w typie Herberta. Słynną karę za brak lusterka w Austin w 2022 r. wymierzyła mu przecież Hiszpanka, która dostała potem multum agresji głównie ze strony iberyjskich kibiców… Nie można jednak zaprzeczyć, że w przypadku niektórych person w F1 teza o dyskryminacji jest w pewnym stopniu prawdziwa. Wystarczy sobie przypomnieć niektóre opinie Helmuta Marko o Sergio Perezie i jego latynoskim pochodzeniu. Z socjokulturowego punktu widzenia można jednak wytłumaczyć problem ścierających się żywiołów narodowych. Ludzki umysł ma naturalne skłonności grupować ludzi na podstawie ich przynależności do określonej grupy, własnych doświadczeń, upodobań i nabytych izmów zwanych uprzedzeniami. Szuka i faworyzuje jednostki, które uważa za podobne do siebie i się mu podobają, tworząc swoich i obcych. W narodowym galimatiasie jakim jest F1 proces ten będzie na porządku dziennym, a oralne i behawioralne sposoby jego manifestacji mogą generować tarcia. Dlatego niemożliwe jest, by 100% sędziów i komentatorów było służbistami nieulegającymi osobistym preferencjom, a wszystkie werdykty nie były zabarwione jakąś pobłażliwością względem swoich. Dodać do tego nieprzejrzystość przepisów, niekonsekwencję nadzorców wyścigów, emocje i dominację kulturową danego żywiołu, a pewne jest pojawienie się u jakiegoś emocjonalnego kierowcy poczucia dyskryminacji narodowej. Jedyny plus ze słownej afery taki, że podręcznikowo postanowiono rozładować napięcie za pomocą tzw. mechanizmu kontaktu i ponownie pochylić się nad system kar oraz zasadami wyprzedzania.