Rozmowa z Berniem Ecclestone'em i Ronem Dennisem
Obaj byli obecni na padoku przez dziesięciolecia i bez nich F1 nie byłaby dzisiaj tym, czym jest
08.07.1010:19
1517wyświetlenia
Jeden jest unowocześniającym maestro, który zamienił zarządzanie zespołem na kierowanie Formułą 1. Drugi doprowadził McLarena do 162 zwycięstw, ośmiu tytułów wśród konstruktorów i dwunastu wśród kierowców. Obaj byli obecni na padoku przez dziesięciolecia i bez nich F1 nie byłaby dzisiaj tym, czym jest.
Od sprzymierzeńców do przeciwników i od zdrowej rywalizacji do trwałej przyjaźni, dyrektor generalny Formula One Group - Bernie Ecclestone oraz prezes McLaren Group i McLaren Automotive - Ron Dennis mają wiele historii do opowiedzenia. Dzielą się kilkoma z nich w tym szczerym wywiadzie...
Bernie, Ron, obaj jesteście legendami Formuły 1 i znacie siebie nawzajem od wielu lat. Czy pamiętacie może dzień - dawno, dawno temu - kiedy spotkaliście się po raz pierwszy?
Ron Dennis:
Pod koniec lat 60. pracowałem dla Coopera w Formule 2. Zobaczyłem Berniego grającego w grę planszową z naszym kierowcą Jochenem Rindtem, w środku weekendu wyścigowego!
Bernie Ecclestone:
Coś takiego! Nic się nie zmieniło od tamtego czasu... Po dzień dzisiejszy gram w gry planszowe.
Ron, czy kiedykolwiek postrzegałeś Berniego jako idola, bohatera twojej młodości?
RD:
Nie. Jak mógłby nim być? W jego głowie siedzi tylko jedna rzecz, którą jest robienie pieniędzy. Moimi bohaterami byli kierowcy. W pewnym sensie byli dla mnie gladiatorami i niestety wielu z nich straciło swoje życie w tamtych czasach. Jednym z nich był Jim Clark. On był dla mnie prawdziwym bohaterem. Widziałem go na zawodach w Goodwood. Startował w trzech kategoriach tego samego dnia i cały czas jechał na limicie. Był wyjątkową osobą - jego otoczka, talent, sposób jazdy.
BE:
Sama prawda.
Ron, czy nigdy wcześniej nie chciałeś samemu zasiąść w kokpicie i się ścigać?
RD:
Nigdy. Bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że to niebezpieczny zwyczaj.
Wróćmy do osoby Jochena Rindta. We wrześniu obchodzić będziemy 40 rocznicę jego śmiertelnego wypadku na Monzy. Jakie macie wspomnienia związane z Jochenem?
RD:
Nigdy nie zapomnę pewnej sytuacji podczas Grand Prix Niemiec - chyba w 1967 roku - na torze Nurburgring. Ustawialiśmy nasz samochód na prostej startowej i czas szybko uciekał. Pozostało kilka minut do startu - i kogo brakowało? Naszego kierowcy Jochena. Wysłano mnie, bym po niego poszedł. Pamiętam, że choć miał austriacki paszport, to był niemieckiej narodowości. Znalazłem go na tyłach garażu, z papierosem w prawym kąciku ust i nie przejawiał chęci pójścia na tor. Z niesamowitym spokojem powiedział: 'Mogą zrobić wiele rzeczy, ale jednej, jakiej nie zrobią to rozpoczęcie Grand Prix Niemiec beze mnie!'. Trochę arogancko, ale także w pewien sposób imponująco.
BE:
Tak, to były szalone czasy. Dzisiaj mamy wszystko ustalone co do sekundy. Mamy teraz do czynienia z kompletnie inną procedurą. Wtedy wyścig się zaczynał, gdy wszyscy byli gotowi. Pewnego razu w Meksyku start nastąpił z dwugodzinnym opóźnieniem...
RD:
Pamiętam to. Kierowcy nie chcieli startować, ponieważ kibice siedzieli i stali zbyt blisko toru. Mam na myśli zakręty, gdzie ustawiali się przed barierami. Gdy jednak zaczęli rzucać butelkami, to wszyscy czuliśmy, że prawdopodobnie lepiej jest zacząć... Zatem dzisiejsza organizacja znaczne się różni - dzięki Berniemu!
BE:
Przestań - moja organizacja zaczyna się po wyścigu, kiedy zbieram torbę pieniędzy!
Czy ktoś był kiedyś niechętny do zapłaty?
BE:
Przez jakiś czas mieliśmy problemy w Hiszpanii. Raz trzeba było ostrzej zareagować. Ostatecznie odzyskaliśmy należne nam pieniądze.
Czy naprawdę nosiłeś pieniądze w torbie? Mówimy w tym przypadku o milionach, prawda?
RD:
Oczywiście! Przykładowo po Grand Prix USA na torze Watkins Glen, Bernie poszedł do lokalnego banku w poniedziałkowy poranek, by wypłacić forsę. W Meksyku przemierzył całe miasto z torbą wypchaną kasą i złożył ją do depozytu w hotelowym sejfie. Dzisiaj byłoby to nie do uwierzenia. Dzisiaj jest zupełnie inaczej. To po prostu inne czasy. Nie lepsze, nie gorsze - po prostu inne.
BE:
Pamiętasz Monako? Zespoły miały swoje garaże w zmurszałym parkingu...
RD:
O tak, a mechanicy musieli sprowadzać bolidy z góry na pas serwisowy...
BE:
Nieistniejące w tamtych czasach teamy nie wiedzą, jak to wówczas było. Nie mają pojęcia, jak dobrze mają teraz.
Ron, jak trudno było opuszczać Formułę 1 dwa lata temu?
RD:
Wcale. Tamtego ranka jechałem na prezentację bolidu w fabryce i po drodze doszedłem do wniosku, że teraz byłby idealny moment na odejście. To była bardzo spontaniczna decyzja i zaskoczyłem cały zespół. Chciałem móc się w pełni skoncentrować na budowaniu naszych sportowych samochodów drogowych. Sprawia mi to wielką satysfakcję i chciałem poświęcić więcej czasu na moje prywatne życie. To wszystko było możliwe, ponieważ wiedziałem, że Martin Whitmarsh - z którym pracowałem od 21 lat - byłby doskonałym moim następcą w teamie Formuły 1. Stało się jasne, że zalezie za skórę Berniemu, podobnie jak ja to robiłem.
Co określilibyście swoimi największymi sukcesami w Formule 1?
RD:
Pozwól odpowiedzieć na to pytanie z innej perspektywy. Bernie Ecclestone miał dwa biznesowe życia. Jako szef zespołu, w jego głowie siedziała tylko jedna myśl - zwyciężać. Wówczas był prawdziwym ścigantem. Kiedy odszedł z teamu, by skoncentrować się na biznesie Formuły 1, wciąż chciał tylko wygrywać - poprzez zarabianie jak największych pieniędzy. Bardziej niż ktokolwiek inny! To zastąpiło mu wydarzenia na torze. Wciąż uważam to za niezwykłe, że sprzedał część swojego biznesu, nie tracąc nad nim kontroli. Pomyśl, jak trudno jest sprzedać samochód, ale zatrzymując kluczyki do niego. To było genialne.
Ron, ale czy nie zrobiłeś czegoś podobnego, kiedy sprzedałeś część McLarena Mercedesowi? Ty także nigdy nie utraciłeś kontroli nad zespołem i ostatnie słowo zawsze należało do ciebie...
RD:
To nie do końca to samo. Mercedes inwestował w McLarena i miał tylko jeden cel - wygrywać. Oznaczało to, że w przypadku zwycięstwa McLarena, wygrywał także Mercedes.
BE:
Zawsze podziwiałem w Ronie to, że jest nieustępliwy, ale i uczciwy. Można było ufać mu na słowo. Nie potrzeba było podpisywać żadnych kontraktów.
Ron odkrył Lewisa Hamiltona, którego nazwałeś jakiś czas temu prawdziwym darem dla Formuły 1...
BE:
Odkrył Lewisa Hamiltona? Myślę, że po prostu miał szczęście.
RD:
Z pewnością tu nie chodzi o szczęście. To była część naszego systemu. Od długiego czasu wspieraliśmy młode talenty w McLarenie i Lewis był jednym z nich. Obecnie wspieramy młodego kierowcę kartingowego z niesamowitym talentem. Na tę chwilę jest nieznany, ale pójdzie śladami Lewisa. Mamy z Berniem jedną wspólną cechę - zawsze chcemy jak najlepiej dla naszych firm i poświęciliśmy temu część naszego prywatnego życia.
Ron, kilka z największych nazwisk w historii Formuły 1 jeździło dla ciebie, wliczając w to Ayrtona Sennę, Alaina Prosta, Nikiego Laudę, Mikę Hakkinena, Lewisa Hamiltona i Fernando Alonso. Jak sobie z nimi radziłeś, zwłaszcza, że wielu z nich reprezentowało McLarena w tym samym czasie?
RD:
To zależy od okoliczności. Wszyscy oni mieli różne charaktery i to jest jeden z czynników, który utrudnia wydawanie jakichkolwiek osądów. Kiedy zaczynałem jako właściciel teamu, byłem młodszy od mojego kierowcy, Grahama Hilla, zatem wyjawił mi tajniki. W przypadku Laudy, Senny i Prosta miałem do czynienia z rodzajem koleżeńskich relacji, co również było związane z wiekiem. Jeżeli chodzi o Hamiltona i Alonso, to był to bardziej ojcowski stosunek. Prost i Senna byli zupełnie inni. Spoglądali na siebie podejrzliwie i nie ufali sobie nawzajem. Pozwoliłem, by rywalizacja pomiędzy nimi przeniosła się na tor.
Jaki był problem z Hamiltonem i Alonso?
RD:
To proste - Alonso nie oczekiwał, że Hamilton będzie tak konkurencyjny w swoim pierwszym sezonie startów. Na początku powiedział mi, że decyzja o zatrudnienia debiutanta jak Hamilton jest moją decyzją i może to kosztować mnie tytuł wśród konstruktorów. Fernando kalkulował wszystko, ale nie to, że Lewis rzuci mu wyzwanie. To miało na niego ogromny wpływ.
Co sądzisz o rywalizacji pomiędzy kierowcami Red Bulla, która swój punkt kulminacyjny miała w Turcji, gdzie obaj się zderzyli?
RD:
Tylko to, że każdy promotor, w tym Red Bull, powinien być z tego zadowolony. Tygodniami mówiło się o nich w mediach. Oczywiście nic nie sprzedaje się lepiej od złych wiadomości. Czy mam rację, Bernie?
BE:
Absolutnie!
Źródło: Formula1.com
KOMENTARZE