Podsumowanie wyścigu o Grand Prix USA

19.06.0500:00
Marek Roczniak
13139wyświetlenia
No i stało się to, czego chyba wszyscy się obawiali. FIA do końca postanowiła trzymać się litery prawa i nie zgodziła się na żadne ustępstwa, w tym na skonstruowanie prowizorycznej szykany zaraz przed Zakrętem 13, co było warunkiem przystąpienia do wyścigu kierowców jeżdżących na oponach Michelin. Wbrew wcześniejszym doniesieniom żaden z zespołów korzystających z opon Bridgestone nie przyłączył się w geście solidarności do tego samego żądania, tak więc w dzisiejszym wyścigu udział wzięli tylko kierowcy z zespołów Ferrari, Jordan i Minardi. Tymczasem kierowcy z pozostałych zespołów, chociaż ustawili się na wywalczonych podczas kwalifikacji polach startowych, to jednak po zakończeniu okrążenia rozgrzewającego zjechali do boksów, kończąc tym samym udział w wyścigu jeszcze przed jego rozpoczęciem.

Mieliśmy zatem okazję obejrzeć bardzo niecodzienną sytuację w całej ponad 50-letniej historii Formuły 1, kiedy to aż siedem zespołów, czyli w sumie 14 kierowców, zbojkotowało wyścig, powołując się na względy bezpieczeństwa. Skompromitowała się jednak nie tylko firma Michelin, dostarczając wadliwe (czy jak kto woli zbyt mało wytrzymałe) opony, ale również cała Formuła 1, gdyż w przepisach nie ma ani jednego zapisu pozwalającego znaleźć rozsądne wyjście z takiej sytuacji. FIA miała oczywiście prawo postąpić jak postąpiła, ale czy z takiego obrotu spraw zadowoleni byli fani wyścigów samochodowych, zebrani na trybunach toru Indianapolis i przed ekranami telewizorów?


Odpowiedź brzmi kategorycznie nie, a więc nikogo chyba nie dziwiły gwizdy na trybunach, kciuki skierowane w dół, a nawet puszki z napojami rzucane na tor przez co bardziej niezadowolonych kibiców. Bo co było innego do roboty, "emocjonować" się walką pomiędzy kierowcami Ferrari, która omal nie zakończyła się kolizją, gdy Michael Schumacher zaraz po wyjeździe z boksów po ostatnim postoju prawie wpadł na Rubensa Barrichello na pierwszym zakręcie? Brazylijczyk także opóźnił znacznie hamowanie, licząc na pokonanie partnera i musiał ratować się zjechaniem na pobocze. Następnie władze włoskiej stajni wydały polecenie, że chcą na mecie zobaczyć oba bolidy i na tym zakończyła się walka o prowadzenie.

Ferrari odniosło więc pierwsze zwycięstwo w tym sezonie i to w dodatku podwójne, ale przy zupełnym braku konkurencji. No bo chyba trudno nazwać konkurencją kierowców z zespołów Jordan i Minardi, którzy dysponują sprzętem gorszym o kilka klas. Owszem, Tiago Monteiro pojechał dzisiaj nienagannie i pokonał bez najmniejszych problemów swojego partnera z zespołu Jordan, Naraina Karthikeyana, który wyścig ukończył na czwartej pozycji. Tym samym to właśnie Monteiro stanął po raz pierwszy w karierze na podium i był z tego powodu bardzo zadowolony, ale zdawał sobie oczywiście sprawę z tego, czemu zawdzięcza ten rezultat. Kierowcy Minardi, Christijan Albers i Patrick Friesacher, finiszowali tymczasem kolejno na piątej i szóstej pozycji, także zdobywając pierwsze punkty w swojej karierze.

W zasadzie nie wiem, co mógłbym jeszcze napisać, gdyż dzisiejsze wydarzenia także i dla mnie były zupełnym zaskoczeniem. Wyścigi F1 nieprzerwanie oglądam od ponad 10 lat i do głowy by mi nie przyszło, że przyjdzie mi oglądać, a potem relacjonować takie "widowisko". F1 w Stanach Zjednoczonych nie cieszy się zbyt dobrą opinią i po dzisiejszym wyścigu może chyba zapomnieć o powrocie tutaj za rok, gdyż ludzie prędzej wybiorą się do prawdziwego cyrku, niż udawanego. Szkoda, że zapowiadający się tak ciekawie sezon został zakłócony aferą wokół opon Michelin i pozostaje mieć tylko nadzieję, że kolejny wyścig będzie już normalny. Dzisiejsze wydarzenia nie przejdą jednak zapewne bez echa i na razie trudno powiedzieć, jak zakończy się ta cała historia.