Wywiad z Sebastianem Vettelem

"Każde zwycięstwo było ciężką walką"
17.11.1115:11
Sir Wolf
2340wyświetlenia

Odkładając historię z Abu Zabi na bok, ten facet ma bajkowy sezon - młody, przystojny książę broni swego kawałka ziemi przed najeźdźcami i odnosi sukces, bo jego zbroja jest wspaniała, postawa wzorowa, a determinacja ogromna. Później wszyscy żyli długo i szczęśliwie... Oczywiście Formuła 1 naprawdę nie jest tak prosta, ale Sebastian Vettel doświadcza ten rok tak dobrze, że wydaje się to aż nierealne. Dwukrotny mistrz świata rozmyśla nad sezonem 2011 i wyjaśnia, dlaczego wszystko, czego teraz by chciał, to wieniec laurowy dołączony do zdobytego już pucharu...

Sebastian, zacznijmy od najprostszego pytania - jaki był dotychczas ten sezon dla ciebie?
To pytanie wymaga głębszego zastanowienia. Jedna rzecz jest pewna - rzadko kiedy sezon idzie w tym kierunku, w którym byś chciał. Ten szedł po myśli od początku, bez żadnych komplikacji. Samochód nigdy nas nie zawiódł - sami także nigdy się nie zawiedliśmy na sobie. Oczywiście, były jakieś drobne kwestie tu i tam, ale nigdy nie poszliśmy w stronę złego scenariusza - nigdy (śmiech). Główną poprawą względem poprzedniego sezonu było to, że nigdy nie byliśmy drażnieni przez głupie sytuacje. Nawet jeśli coś zaczynało się dziać, nie potykaliśmy się - to coś, czego było mnóstwo rok temu.

Jak mógłbyś opisać Perwersyjną Kylie, twój obecny bolid?
Doskonała! Dziewczyna zachowuje się dobrze i nigdy nie powoduje żadnych problemów (śmiech). Jeśli miałby być jakiś sekret sezonu, to taki, że podchodzimy do każdego wyścigu indywidualnie. Nawet jeśli wyglądało to na łatwe, od samego początku podchodzimy do startów z nastawieniem, że musimy znowu dać maksimum, nigdy nie grając bezpiecznie.

Czy przeczuwałeś mocny sezon przed sobą, gdy pierwszy raz wyjechałeś samochodem na tor w lutym w Walencji?
Nie, to było zdecydowanie za wcześnie, ale również dlatego, że potrzebowaliśmy trochę czasu, by oswoić się z nowymi oponami. Było wiele pytań odnośnie wyglądu wyścigu - niektórzy sądzili, że będzie dochodzić do pięciu, a nawet sześciu pit stopów - więc nie, nic nie było jasne pierwszego tygodnia lutego. To, co stało się oczywiste z biegiem sezonu, to fakt, że nasz bolid nie dominuje tak, jak w 2010 roku, a ogromną różnicę stanowimy my - ludzie - staliśmy się jedną wielką siłą. Jesteśmy dużo bardziej stabilni i wyciągnęliśmy wnioski z zeszłorocznych błędów. To zabawne, otrzymując komentarze po udanym wyścigu - słyszysz określenia takie jak "łatwy", "spacerek po parku" - nic takiego się nie zdarzyło w tym sezonie. Każde zwycięstwo było ciężką walką i odwrotnie, niż ludzie mogą myśleć - było blisko, dużo bliżej, niż mogło to wyglądać z zewnątrz. Wszystko musiało się zgrać - i niezwykłe jest to, że udało nam się tego dokonać.

Patrząc wstecz na twoje wszystkie tegoroczne wygrane, która z nich jest najbardziej wyjątkowa?
Są prawdopodobnie trzy takie wyścigi, które wyróżniłby wśród pozostałych. Zwycięstwo w Monako jest czymś niesamowitym. Przed każdym wyścigiem mamy spotkanie dotyczące strategii, gdzie próbujemy przewidzieć losy wyścigu tak, jak to tylko możliwe, ustalamy naszą strategię pod kątem wielu czynników i - uwierzcie mi - opcja jednego postoju nigdy nie była brana pod uwagę, bo byliśmy przekonani, że poprostu jest to niemożliwe do wykonania. Ostatecznie stała się ona naszą jedyną szansą na wygranie i - o dziwo - zadziałało! Czegoś takiego nigdy nie zapomnisz. Sukces na Monzy również był dla mnie wyjątkowy. Bycie na podium po trzech latach, powrót do tego samego miejsca, w którym pierwszy raz spróbowałem smaku szampana F1, to było niezwykłe. No i wyścig w Singapurze był czymś ważnym. Myślę, że to jeden z najtrudniejszych i najbardziej wymagających wyścigów w sezonie pod względem koncentracji, gdzie po dwóch godzinach pracy jesteś pewny tego, co robiłeś (śmiech). Są więc dokładnie trzy wyjątkowe momenty w tym wyjątkowym sezonie.

Twój apetyt na kolejne trofea wygląda na niezaspokojony. Z czego to wynika?
Nie mam pojęcia - oczywiście to naturalne po dwóch ciężkich godzinach (śmiech)! Nawet gdy byłem dzieckiem, wracałem do domu zadowolony, mogąc przynieść nagrodę - nieważne jakiej wielkości. Ale nie zawsze tak było. Pamiętam moje pierwsze w życiu zwycięstwo w wyścigu gokartowym, kiedy opuszczałem ceremonię rozdania nagród rozczarowany, bo widziałem w telewizji, że 'prawdziwi kierowcy' - bohaterowie Formuły 1 tamtych czasów - otrzymywali wieńce laurowe na podium, więc ja pogardziłem pucharem! Nawet nie chciałem go wziąć do domu! Jednak to zmieniło się dosyć szybko i zacząłem kolekcjonować trofea z szacunkiem. Jeśli jesteś bardzo dobry przez cały sezon, jest tylko jeden puchar, który chcesz mieć - ten mistrzowski. Tak naprawdę, to było jedyne, o co się ścigaliśmy (śmiech). Ceremonia rozdania nagród i wręczenie są bardzo poruszające.

Porozmawiajmy o emocjach. Jaki był twój najbardziej emocjonalny moment sezonu?
Dwa momenty. Przede wszystkim zwycięstwo na Monzy, gdzie wygrałem też mój pierwszy wyścig w Formule 1, więc zrobienie tego ponownie było fantastyczne i zapadło mi w pamięci. Podium wznosi się tam częściowo nad torem i częściowo nad aleją serwisową, przez co czujesz się niesamowicie, widzisz wszystkich fanów i masz niezwykły widok na zakręt Curva Grande, daleko za pierwszą szykaną. Ciężko w życiu o coś lepszego. Przyprawia cię to o gęsią skórkę i wywołuje kilka łez! Drugi taki moment był - wierzcie mi lub nie - w Korei. W Japonii ciężej było ukończyć wyścig na podium, niż zapewnić sobie tytuł - w takim momencie wszystko jest trochę nierealne. Dopiero po zwycięstwie w Korei nadeszła chwila, gdy dotarło do mnie, że jestem ponownie mistrzem świata. Wygrywając w dwóch ostatnich sezonach dowiedliśmy, że wiemy, co należy zrobić, by wygrywać wyścigi, a najważniejszą rzeczą w tym roku było o tym nie zapomnieć - i nie zapomnieliśmy!

Jaki jest najbardziej emocjonujący moment wyścigu - przekraczanie linii mety, rozmowa przez radio z ekipą, wyskakiwanie z samochodu i obściskiwanie ich, wychodzenie na podium? Który z nich?
... zdecydowanie podium. Zrobiłeś to, nikt nie potrafił ci tego odebrać i wtedy możesz się już zrelaksować, cieszyć chwilą (śmiech). Odgrywanie narodowego hymnu - gdy wszyscy milkną z szacunku - to minuta krótkiej refleksji nad wyścigiem przed wpadnięciem w szaleństwo i dumę. Później, całkiem sam w swoim pokoju - kiedy wszystko jest takie spokojne - nagle zaczynasz się uśmiechać. Początkowo nie wiesz dlaczego, ale później dociera do ciebie, że masz dobry powód i poprostu jesteś szczęśliwy.

Czy teraz, po zdobyciu drugiego tytułu, jesteś lepszym kierowcą?
Pewnie tak. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie musisz już nikomu nic udowadniać - to pokazało, że sezon 2010 nie był tylko moim szczęściem przy pechu innych.

Gdy powróciłeś do twojej rodzinnej miejscowości Heppenheim ludzie witali cię jako swojego bohatera. Jakie to było uczucie - ponownie - po 2010 roku?
To niesamowite. Sprawia, że jesteś nieco onieśmielony. Dorastałem tutaj, chodziłem do szkoły z wieloma z nich, widywałem ich przez całe moje życie, więc to coś nietypowego i bardzo wzruszającego, że stałeś się pewnego rodzaju bohaterem. To było bardzo przyjemne, widzieć tam tylu młodych ludzi, i to, że Formuła 1 stała się tak atrakcyjna dla nowych pokoleń. Bardzo przyjemne jest patrzenie na to, jak mój sport trafia do nowych generacji.

Jesteś już jakiś czas w Red Bull Racing. Jak zespół zmienił się w ciągu tych kilku lat? Co możesz powiedzieć szczególnie o Christianie Hornerze?
To trudne pytanie, naprawdę. Wróćmy do sezonu 2009. Spotkaliśmy się w momencie, gdy nasz bolid był mocną konstrukcją, pozwalał na zdobywanie podium i wygrywanie wyścigów, jednak gdy to zrobiliśmy, nie bardzo wiedzieliśmy jak - w jaki sposób grać z 'dużymi chłopcami' (śmiech). Od kiedy nauczyliśmy się tyle, staliśmy się mądrzejsi i prawdopodobnie straciliśmy strach przed wielkimi tego sportu - ale nigdy nie straciliśmy szacunku do nich. Christian odgrywa bardzo ważną rolę, utrzymując harmonię w zespole, balansując wszystko, bo tylko jeśli wszyscy ciągniemy ten wózek razem, odniesiemy sukces. Pracujemy na rozwojem bolidu i zespołu, by osiągać wyniki - to wszystko jest wykonywane z fantastycznym zespołowym duchem, a owocem pracy nie jest rozpoczęcie sezonu z sukcesami, ale efektowne ukończenie go po wielu miesiącach i wielu wyścigach.

Źródło: formula1.com

KOMENTARZE

2
jpslotus72
17.11.2011 04:37
[quote]Później wszyscy żyli długo i szczęśliwie...[/quote]Wszyscy, oprócz Marka z Queanbeyan, który nie mógł pogodzić się z rolą giermka u boku młodego królewicza - i w skrytości snuł podstępny plan zamachu na prawą tylną podkowę rączej klaczy szlachetnego Sebastiana z Heppenheim... :) Tak - wieńce laurowe... I rundy honorowe, które odbywały się tak różnymi wehikułami jak Rolls-Royce na Charade (Clermont Ferrand) czy traktor z przyczepą na Silverstone... (Właściwie na półce z przyprawami w każdym "spożywczaku" można dostać "Liść Laurowy" - ileż to roboty upleść aromatyczny wieniec dla mistrza? - będzie miał trofeum do... zupy.) :)
francorchamps
17.11.2011 03:58
[quote]Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie musisz już nikomu nic udowadniać – to pokazało, że sezon 2010 nie był tylko moim szczęściem przy pechu innych.”[/quote] Nic dodać nic ująć.. Facet ma już 2 Mistrzostwa i teraz może już bez ciśnienia kontynuować swoją Wspaniałą karierę..