Felieton: I co dalej?
Dziś rano Ron Dennis obudził się zapewne w kiepskim humorze..
14.09.0710:26
9300wyświetlenia

Dziś rano Ron Dennis obudził się zapewne w kiepskim humorze. Bez punktów zdobytych w obecnym sezonie, z groźbą utraty 100 mln dolarów i wizją, że jego bolid na 2008 rok może nie zobaczyć światła dziennego. W złym humorze mógł też być Fernando Alonso, który po raz kolejny pokazał, że nie jest supergwiazdą. W zgoła innych nastrojach poranek witało kierownictwo Ferrari, które ma już zapewnione mistrzostwo konstruktorów. Kilku kierowców z innych zespołów chyba również odetchnęło, a Światowa Rada Sportów Motorowych zarobiła na ogrzewanie na zimę.
Im bliżej było do rozprawy, tym więcej ukazywało się przeróżnych informacji i komentarzy. Z niektórych można było wnioskować, że krystalicznie czysty i uczciwy światek F1, jest zaskoczony procederem szpiegowania, a cała sprawa może wręcz spowodować jego upadek. Jednak patrząc na historię tego sportu sprawy wyglądają trochę inaczej.
Szpiegowanie i "podglądactwo" istniało w różnej formie od lat: zawiedzeni pracownicy przekazywali rysunki i tajemnice zaciekłym wrogom, w alei serwisowej nie można się przepchnąć przez tłum fotoreporterów, którzy skwapliwie omiatają swoimi obiektywami bolidy ze wszystkich stron. Michael Schumacher wielokrotnie po wyścigach uważnie przyglądał się McLarenom (prawdopodobnie oceniając ich zawieszenia), Flavio Briatore oskarżał Williamsa, który w latach 1998-1999 używał silnika Supertec, o przekazanie informacji na jego temat do ich nowego dostawcy od 2000 roku - BMW. Na torach F1 jeździły co najmniej dwa "klony" innych bolidów (nie licząc Toyoty). Tak więc spory i podejrzenia o kopiowanie towarzyszą wyścigom już od dawna, ale jak do tej pory większość z nich była ignorowana i zbywana wzruszeniem ramionami. Wszyscy pocieszali się, że wykradzione informacje są już nieaktualne.
Obecna sprawa różni się od poprzednich tym, że nadano jej ogromny rozgłos. Piszę "nadano", ponieważ komuś widocznie zależało żeby wszyscy o niej usłyszeli. Przypomnę, że pod koniec kwietnia bieżącego roku zapadł wyrok skazujący dwóch byłych pracowników Ferrari, którzy pracowali w dziale aerodynamicznym Toyoty. Jednemu z nich udowodniono, że dane wykradzione poprzedniemu pracodawcy zostały użyte przy konstruowaniu samochodu Toyoty na 2003 rok (mówiło się już o tym głośno wcześniej, że Toyota TF103 jest zaskakująco podobna do Ferrari F2002). I co? I nic!!! Sprawa ciągnęła się od końca 2003 roku i FIA jakoś nie uznała za stosowne interweniować. Dlatego wróciły oskarżenia, że zespół Ferrari jest wspierany przez FIA lub też ktoś załatwia swoje prywatne porachunki z McLarenem. Tym bardziej, że podczas GP Węgier zespół McLarena został dotkliwie ukarany za wewnętrzny spór, który nie miał absolutnie żadnego znaczenia dla innych uczestników wyścigu. Z kolei Ferrari, które nie zatankowało odpowiednio bolidu Massy (wpływając tym samym na kolejność startową swoich zawodników) nie poniosło żadnego uszczerbku.
Uważnie obserwując wszystkie doniesienia z batalii w Paryżu można dostrzec powiązania współczesnego sportu z polityką. FIA powstała na początku ubiegłego wieku jako organizacja prywatna zajmująca się koordynowaniem międzynarodowych zawodów motorowych. Później zaczęła tworzyć przepisy, a z czasem, świadomie lub nie, powoli aczkolwiek skuteczne podporządkowywać sobie cały sport. Dzięki poparciu rządów i prawodawstwa w różnych krajach stała się monopolistą. Np. tytuł Mistrza Polski w wyścigach czy rajdach może nadawać Polski Związek Motorowy, który z kolei jest jedynym (prawnie) przedstawicielem naszego ubogiego rynku właśnie w FIA. Tak więc rządy różnych państw poprzez swoje prawo pozwalają aby prywatna organizacja zarządzała sportem motorowym na ich terenie.
Obecna rozprawa została ogłoszona po "uzyskaniu nowych dowodów" przez FIA. Pomijając wszystkie bezwartościowe "rewelacje" produkowane przez prasę, "nowe dowody" opierają się prawdopodobnie na korespondencji elektronicznej (e-maile), rozmowach telefonicznych (których treści nie udało się jednak odtworzyć) i SMS-ach. Dowody pochodzą zatem nie bezpośrednio od FIA, ale musiały być przekazane przez instytucje, które mają prawną możliwość szpiegowania obywateli (tu prawdopodobnie przez sąd/prokuraturę który prowadzi "cywilną" sprawę dotyczącą szpiegostwa przemysłowego). Tak więc organy państwowe przekazują informacje prywatnej organizacji. Zresztą takie działanie nie jest nowe. Podczas któregoś z wielkich wyścigów kolarskich rozpętała się wielka afera dopingowa, policja aresztowała lekarza jednej z drużyn odkrywając jednocześnie całą baterię nielegalnych "wspomagaczy". Jednak owe medykamenty nie były zabronione przez ustawodawstwo kraju gdzie były organizowane zawody, a jedynie przez federację kolarską, pod której patronatem rozgrywał się wyścig. Szprycowanie się np. sterydami jest (i powinno być) dobrowolnym wyborem każdego człowieka, a jeżeli złamiemy tym regulamin jakiejś prywatnej organizacji, to ma ona możliwość dochodzenia swoich praw w sądzie cywilnym. Używanie do tego celu państwowej policji jest chyba nadużyciem (które coraz częściej jest aprobowane).
Ponieważ werdykt został ogłoszony na podstawie dowodów, które nie zostały jeszcze ujawnione aktualna jest również jeszcze inna wersja wydarzeń. Alonso podpisując swój kontrakt z McLarenem w 2005 roku nie mógł przewidzieć, że zaczynając starty w nowej stajni natknie się na niespodziewaną przeszkodę na drodze po kolejne mistrzostwo w postaci lepszego (lub równego mu kierowcy). Juan Pablo Montoya i Pedro de la Rosa nie wydawali się groźni, jednak zamiast nich drugiego McLarena otrzymał Lewis Hamilton który już w trzecim wyścigu pokonał Mistrza. Alonso nie należy do kierowców o stalowych nerwach i wewnątrz McLarena zaczęły się niesnaski. Suma sumarum doszło do sytuacji, w której zaczęto już głośno mówić o urażonej dumie Fernando i chęci odejścia z zespołu. Sprawę komplikuje fakt, że kierowcę obowiązuje kontrakt na przyszły rok, ale ewentualna dyskwalifikacja McLarena mogła by pozwolić zerwać ten kontrakt bez dotkliwych sankcji. "Nowe dowody" to według niektórych źródeł głównie e-maile wymieniane przez kierowców McLarena. Cynk o istnieniu takiej korespondencji mógł pochodzić z sądu w Londynie lub od którejś z zamieszanych osób, a jedyną, która by na tym zyskała jest właśnie Fernando. Alonso, który nie jest "graczem zespołowym" chyba by się przed tym nie zawahał. Co prawda Ron Dennis oświadczył, że wszyscy jego kierowcy złożyli oświadczenie, jakoby żadne informacje z Ferrari nie zostały użyte w McLarenie, ale za to Max Mosley stwierdził, że nie ukarano kierowców, ponieważ dostarczyli oni dowodów w sprawie. Może kiedyś dowiemy się kto kłamie.
Z informacji które powoli napływają okazuje się, że pewne dane dotyczące Ferrari, wbrew wcześniejszym oświadczeniom, zostały jednak przekazane innym pracownikom McLarena, głównie w celu oprotestowania niezgodnych z przepisami rozwiązań stosowanych przez konkurentów. Chodzi m.in. o ruchomą podłogę i tylne skrzydło. Nadal nie ma jednak żadnych informacji, czy McLaren (nawet nieświadomie) wykorzystał w inny sposób dane z Ferrari.
Jeszcze przed rozpoczęciem rozprawy media sugerowały możliwość wykluczenia McLarena z mistrzostw na dwa lata (2007-2008). Ciekawe kto podsunął im taki pomysł, ponieważ z artykułu 151c Międzynarodowego Kodeksu Sportowego nie można wysnuć takich wniosków. Sama rozprawa też nie zajęła dużo czasu, tak jakby pewne sprawy zostały już wcześniej przesądzone, ale mam nadzieję, że FIA uważnie rozważyła wszystkie dowody i argumenty, koncentrując się jedynie na tym co do niej należy: na ocenie czy informacje które wyciekły z Ferrari rzeczywiście posłużyły McLarenowi. Resztą, a więc szpiegostwem przemysłowym i oceną strat powinny zając się sądy cywilne, które na pewno rozstrzygną wszystkie inne aspekty całej sprawy. Tak na marginesie: na co Rada wyda tak niespotykanie olbrzymią grzywnę?
Obserwując całe zamieszanie zaimponowały mi dwie osoby. Po pierwsze Hamilton, który w odróżnieniu od swojego "partnera" z zespołu nie opuścił McLarena w ciężkiej chwili. Może to być znak, że rodzi się nam kolejny wielki kierowca pokroju Schumachera. Tego ostatniego niespecjalnie lubiłem ze względu na jego niesportowe zachowania, ale mowę mi odjęło kiedy po awarii silnika w GP Japonii (odbierającej mu szansę na ostatni tytuł w karierze) podreptał do boksu i podziękował wszystkim mechanikom. To mógł zrobić tylko ktoś nieprzeciętny. Klasę pokazał również Mario Theissen który stwierdził, że źle będzie się czuł w sytuacji, kiedy jego zespół zdobędzie drugie miejsce w klasyfikacji konstruktorów na podstawie werdyktu Światowej Rady Sportów Motorowych a nie walki na torze. Natomiast w Ferrari chodzą uszczęśliwieni i nikomu to nie przeszkadza...
Zobacz także: Felieton: I co dalej? (ciąg dalszy)
KOMENTARZE