Russell: Chciałem zignorować wezwanie do boksów

Kierowca Mercedesa wierzy, że zwycięstwo było dziś w jego zasięgu.
03.11.2421:53
Maciej Wróbel
1034wyświetlenia
Embed from Getty Images

George Russell uważa, że podczas niedzielnego wyścigu w Brazylii powinien był zaufać instynktowi i zignorować polecenie zespołu, który wezwał go na postój tuż przed wstrzymaniem rywalizacji.

Zawodnik z King's Lynn zaliczył świetny start do Grand Prix Sao Paulo odbierając prowadzenie Lando Norrisowi jeszcze przed pierwszym zakrętem. Później Russell był w stanie przez niemal całą pierwszą połowę wyścigu utrzymywać za sobą kierowcę McLarena.

Obaj kierowcy stracili jednak idealną szansę na postój - w momencie, gdy zarządzono wirtualną neutralizację po wypadnięciu z toru Nico Hulkenberga, obaj znajdowali się w okolicach zakrętu numer 12, lecz nie zjechali do boksów. Uczynili to dopiero później, tuż przed wstrzymaniem rywalizacji z powodu wypadku Franco Colapinto.

Wtedy na czele stawki znajdowali się już Esteban Ocon, Max Verstappen oraz Pierre Gasly, którzy nie mieli za sobą wizyty w boksach i otrzymali możliwość "darmowej" wymiany ogumienia podczas okresu czerwonej flagi. Wspomniana trójka w niezmienionej kolejności dojechała już do mety, choć Russell w końcówce próbował jeszcze naciskać na Gasly'ego.

Po zakończeniu wyścigu Russell przyznał, że mógł zachować się podobnie jak w Spa, gdzie sam podjął decyzję o niezjeżdżaniu na drugi postój, co dało mu wówczas wygraną w tym wyścigu - przynajmniej do momentu dyskwalifikacji.

To bolesne, biorąc pod uwagę wszystko, co się wydarzyło. Nie mam zbyt wiele do powiedzenia - powiedział Russell, zapytany o to, czy czuje, że stracił w Brazylii szansę na podium, lub nawet zwycięstwo. Powiedzieli mi «zjedź do boksów», na co ja odparłem, że «zostaję». Potem znowu było «zjedź», a ja mówię, że «zostaję».

Potem było to samo, a ja powiedziałem, że «chcę zostać». Potem powiedzieli po raz ostatni i musiałem już ulec... Czasem musisz zaufać swojemu instynktowi. Gdy tak zrobiłem ostatnim razem, to poszło całkiem nieźle.

Kto wie, czy dziś nie byliśmy w stanie nawet wygrać tego wyścigu? Gdybyśmy nie zjechali, moglibyśmy prowadzić po restarcie, a na pierwszych 30 okrążeniach kontrolowaliśmy tempo. Lando za nami miał też niezłe prędkości na prostych. Drugie miejsce powinno być naszym minimum.

Z perspektywy zespołu to jednak nie było takie oczywiste. Z perspektywy kokpitu było dla mnie jasne, że zaraz będzie czerwona flaga albo samochód bezpieczeństwa, ponieważ to nie były warunki do ścigania. Opady nie ustawały. Nad sobą widziałem wielką, czarną chmurę.

A potem Shov [Andrew Shovlin, główny inżynier Mercedesa] wtrącił się i - jakby odsuwając mojego inżyniera - kazał zjechać do boksów. Pracujemy jako zespół i próbujemy podejmować w danym momencie jak najlepsze decyzje.

Wyszło na to, że chłopaki, które nie zjechały, zajęły pierwsze trzy miejsca, a my dojechaliśmy najwyżej spośród tych, którzy zjechali. Mam więc chociaż z tego odrobinę satysfakcji.