Relacja z Red Bull "As w karcie"
W tym roku fani sportów motorowych w Polsce są mocno rozpieszczani...
04.09.1020:09
6062wyświetlenia
Chyba z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że fani sportów motorowych są w tym roku szczególnie rozpieszczani. Tyle imprez związanych z Formułą 1 oraz seriami wyścigowymi na polskich torach oraz ulicach nie mieliśmy nigdy. Dziś przyszedł czas na warszawski finał imprezy „As w karcie” organizowanej przez Red Bulla. Imprezy, w której każdy z nas mógł się sprawdzić w roli kierowcy kartingowego.
Zasada była dość prosta - wystarczyło odwiedzić jeden z lepszych torów w okolicy, na którym odbywały się eliminacje do programu, wykręcić jeden z najlepszych czasów, a następnie pokonać najlepszych z innych torów w kwalifikacjach regionalnych. Dziś mieliśmy okazję zobaczyć rywalizację tych najszybszych, która z kolei wyłoniła ostatecznego zwycięzcę programu.
Nagrodą z początku miała być rywalizacja na ulicach Warszawy z Sebastianem Vettelem, później Markiem Webberem, na koniec jednak okazało się, że będzie to Jaime Alguersuari. Zespół Red Bull Racing słusznie zrezygnował z ryzykowania kontuzji Australijczyka na tak ważnym etapie mistrzostw.
Rywalizacja na torze była niezwykle zacięta - zdarzało się, że lekkie bandy rozdzielające tor, które rozstawione zostały jedynie na czas jazd gokartów i nie były do niczego przymocowane, były rozrzucane po całym torze od uderzeń przepychających się pojazdów. Ekipy porządkowe jednak szybko sprzątały miejsca małych katastrof budowlanych i rywalizacja toczyła się niemal bezproblemowo. Niemal, gdyż najszybszy na starcie i prowadzący na pierwszych zakrętach półfinału B zawodnik z numerem startowym 13 doświadczył nieoczekiwanej awarii karta. Na szczęście organizatorzy zawodów przynajmniej częściowo odpłacili mu za nerwy i stracone szanse i dopuścili go do ostatecznego finału jako 13 zawodnika...
Finał, dość nieoczekiwanie jak dla mnie, wygrał 31-letni zawodnik ze Zbytlikowskiej Góry, który rywalizował na torze SPEED RACE w Tarnowie - Dariusz Madura, który jest zawodowym malarzem proszkowym w warsztacie samochodowym, a jego znajomość z gokartami trwa zaledwie jeden rok. Kierowca Scuderii Toro Rosso tak czy inaczej nie dał w bezpośrednim pojedynku najmniejszych szans zwycięzcy programu „As w karcie”.
Po rywalizacji polskich gwiazd na torze pojawił się motocyklista Chris Pfeiffer. Niestety, pojawił się to zbyt duże najwyraźniej sformułowanie, jak na 1,5-kilometrowy tor. Będąc na jednym z lepszych miejsc do oglądania rywalizacji nie dane mi było zobaczyć jego wyczynów choćby na sekundę - organizatorzy najwyraźniej skrócili jego występ tak mocno, że udało mu się jedynie wystąpić na głównym placu naprzeciwko kościoła Św. Aleksandra, w którym podczas imprezy Red Bulla miało miejsce 5 ceremonii ślubnych.
Po krótkim przejeździe Krzysztofa, jak nazywał go prowadzący imprezę DJ, przyszedł czas na to, na co czekała większość tłumu zgromadzona na placu Trzech Krzyży. Mark Webber najpierw przejechał całą trasę w Mini, by sprawdzić stan nawierzchni, a następnie dał pokaz, na jaki warto było czekać 3 godziny. Tutaj muszę jednak dodać niestety - przejazd był dość krótki, gdyż ograniczył się tylko do dwóch kółek bez dodatkowego palenia gum, tak bardzo lubianego przez publikę. Nie dziwi więc postawa większości, która na euforyczne okrzyki prowadzącego proszące o doping i oklaski nie miała zbyt wiele do zaoferowania.
Kolejne bardzo bliskie spotkanie z bolidem F1 przyniosło mi jednak niezapomniane wrażenia - wrzask i huk 722-konnego silnika RB5 na zamkniętych przez budynki ulicach przerósł moje oczekiwania. Mark naprawdę dał popis - choć krótki - godny pretendenta do tytułu mistrzowskiego. Szkoda jednak, że organizacyjnie cała impreza nie była na miarę oczekiwań. Chyba apetyt wzrasta w miarę jedzenia, gdyż cała impreza nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia, jak Renault Team Show w Poznaniu, czy niedawne Verva Street Racing. Nie zmienia to jednak tego, że Polska jest teraz bardzo ważnym punktem na mapie świata Formuły 1 i z tego faktu powinniśmy się cieszyć.
Zobacz także:
Zasada była dość prosta - wystarczyło odwiedzić jeden z lepszych torów w okolicy, na którym odbywały się eliminacje do programu, wykręcić jeden z najlepszych czasów, a następnie pokonać najlepszych z innych torów w kwalifikacjach regionalnych. Dziś mieliśmy okazję zobaczyć rywalizację tych najszybszych, która z kolei wyłoniła ostatecznego zwycięzcę programu.
Nagrodą z początku miała być rywalizacja na ulicach Warszawy z Sebastianem Vettelem, później Markiem Webberem, na koniec jednak okazało się, że będzie to Jaime Alguersuari. Zespół Red Bull Racing słusznie zrezygnował z ryzykowania kontuzji Australijczyka na tak ważnym etapie mistrzostw.
Rywalizacja na torze była niezwykle zacięta - zdarzało się, że lekkie bandy rozdzielające tor, które rozstawione zostały jedynie na czas jazd gokartów i nie były do niczego przymocowane, były rozrzucane po całym torze od uderzeń przepychających się pojazdów. Ekipy porządkowe jednak szybko sprzątały miejsca małych katastrof budowlanych i rywalizacja toczyła się niemal bezproblemowo. Niemal, gdyż najszybszy na starcie i prowadzący na pierwszych zakrętach półfinału B zawodnik z numerem startowym 13 doświadczył nieoczekiwanej awarii karta. Na szczęście organizatorzy zawodów przynajmniej częściowo odpłacili mu za nerwy i stracone szanse i dopuścili go do ostatecznego finału jako 13 zawodnika...
Finał, dość nieoczekiwanie jak dla mnie, wygrał 31-letni zawodnik ze Zbytlikowskiej Góry, który rywalizował na torze SPEED RACE w Tarnowie - Dariusz Madura, który jest zawodowym malarzem proszkowym w warsztacie samochodowym, a jego znajomość z gokartami trwa zaledwie jeden rok. Kierowca Scuderii Toro Rosso tak czy inaczej nie dał w bezpośrednim pojedynku najmniejszych szans zwycięzcy programu „As w karcie”.
Po rywalizacji polskich gwiazd na torze pojawił się motocyklista Chris Pfeiffer. Niestety, pojawił się to zbyt duże najwyraźniej sformułowanie, jak na 1,5-kilometrowy tor. Będąc na jednym z lepszych miejsc do oglądania rywalizacji nie dane mi było zobaczyć jego wyczynów choćby na sekundę - organizatorzy najwyraźniej skrócili jego występ tak mocno, że udało mu się jedynie wystąpić na głównym placu naprzeciwko kościoła Św. Aleksandra, w którym podczas imprezy Red Bulla miało miejsce 5 ceremonii ślubnych.
Po krótkim przejeździe Krzysztofa, jak nazywał go prowadzący imprezę DJ, przyszedł czas na to, na co czekała większość tłumu zgromadzona na placu Trzech Krzyży. Mark Webber najpierw przejechał całą trasę w Mini, by sprawdzić stan nawierzchni, a następnie dał pokaz, na jaki warto było czekać 3 godziny. Tutaj muszę jednak dodać niestety - przejazd był dość krótki, gdyż ograniczył się tylko do dwóch kółek bez dodatkowego palenia gum, tak bardzo lubianego przez publikę. Nie dziwi więc postawa większości, która na euforyczne okrzyki prowadzącego proszące o doping i oklaski nie miała zbyt wiele do zaoferowania.
Kolejne bardzo bliskie spotkanie z bolidem F1 przyniosło mi jednak niezapomniane wrażenia - wrzask i huk 722-konnego silnika RB5 na zamkniętych przez budynki ulicach przerósł moje oczekiwania. Mark naprawdę dał popis - choć krótki - godny pretendenta do tytułu mistrzowskiego. Szkoda jednak, że organizacyjnie cała impreza nie była na miarę oczekiwań. Chyba apetyt wzrasta w miarę jedzenia, gdyż cała impreza nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia, jak Renault Team Show w Poznaniu, czy niedawne Verva Street Racing. Nie zmienia to jednak tego, że Polska jest teraz bardzo ważnym punktem na mapie świata Formuły 1 i z tego faktu powinniśmy się cieszyć.
Zobacz także:
KOMENTARZE