Silverstone z BM Racing Team - przygoda życia

Relacja z weekendu, podczas którego towarzyszyliśmy ekipie od początku do końca
03.06.1519:09
Paweł Zając
14751wyświetlenia
Gdy w gronie redakcyjnym omawialiśmy mój wypad na Silverstone wraz z ekipą BM Racing, która przygotowuje bolid Bartka Mireckiego w Formule Renault 2.0 NEC, Natan powiedział, że mi zazdrości przygody życia. Początkowo pomyślałem sobie, "chłopie, co Ty pier..., będzie wyjazd jak każdy inny, tyle że się nie wyśpię". Pięć dni spędzonych w ojczyźnie herbatki o piątej pokazało mi jednak, że bardzo się myliłem... Była przygoda... i to jedna z lepszych.


fot: BM Racing

Przygotowania

W sumie pierwotny plan nie zakładał wyjazdu z ekipą, a bardziej zgranie się z ich rzecznikiem, jednak od słowa, do słowa okazało się, że istnieje opcja wskoczenia do ich busa i obejrzenie wszystkiego od początku do końca. Jak możecie się domyślać, długo się nie zastanawiałem, więc po ostatecznej akceptacji szefa zespołu, Pawła Mireckiego, wyznaczono mi datę zbiórki i rozpoczęły się przygotowania do wyjazdu.

Te jednak nie należały do najłatwiejszych. Ekipa śpi na torze, co na tym poziomie wcale nie jest jakimś mało spotykanym zjawiskiem i na SIlverstone nawet niektóre zespoły z Blancpain Endurance Series nie korzystały z hoteli. Fakt ten oznaczał, że na trzy dni moim domem miał stać się namiot, co było pierwszym kłopotem - ja jako osoba uzależniona od wyścigów, aby z takowymi bliżej obcować, odstawiłem swego czasu wiele rzeczy na bok - także biwakowanie. Namiotu więc niet, dmuchanego materaca zresztą też, bo w mieszkaniu praktyczniejsze są zwykłe. Tak czy inaczej potrzebny sprzęt jakoś został skompletowany...

Podróż

Wyjazd miał zacząć się we wtorek około godziny 15:00, jednak po przybyciu do Częstochowy okazało się, że czasu na rozglądanie się i zadawanie pytań jest sporo, gdyż w zewnętrznej firmie przeciągało się oklejanie jednego z samochodów z Kia Lotos Race (zarówno FR 2.0 NEC, jak i KLR rywalizowały w ten sam weekend, więc ekipa, mimo że podzielona, to opuszczała bazę wspólnie). Ja zresztą, podczas poznawania się z Marcelim, Tomkiem i Michałem, którzy podczas tego weekendu czuwali nad zielono-czarnym bolidem zastanawiałem się, czy aby na pewno potrzeba nam aż 21 godzin zapasu na podróż do oddalonego o 1400 kilometrów Calais.


W taki sposób częstochowski bolid Formuły Renault dotarł na Silverstone
fot: BM Racing

Mniej więcej tyle czasu mieliśmy na to po uwzględnieniu opóźnienia i kolejne godziny pokazały, że była to wartość wręcz optymalna. Jeśli przeliczaliście czas przejazdu, to pewnie większość z Was, podobnie jak ja, zasugerowała się doświadczeniem z osobówek. Błąd! Bus z przyczepą na bolid w trasie wyrabia średnią raczej nie większą niż 80 km/h, co przy tak optymistycznym wariancie oznacza, że potrzeba 17,5 godziny na przejazd. Jeśli doliczy się jeszcze do tego postoje i nieprzewidziane sytuacje, to zaczyna się robić gorąco. Tego też nam zresztą nie brakowało, gdyż pod Antwerpią trafiły się bite dwie godziny korku, ponieważ w zwężce zasłabł kierowca tira. Zanim udzielono mu pomocy my zdążyliśmy poznać każde źdźbło trawy na pasie zieleni i zamienić parę słów z Holenderką, która podróżowała do Brukseli. Co ciekawe, gdy korek już ruszył, to praktycznie od razu zaczął jechać wysokimi prędkościami, dziwne lecz prawdziwe i zarazem bardzo pomocne, gdyż na prom dojechaliśmy z zaledwie godziną zapasu.

W samym Calais sytuacja z imigrantami wygląda na tyle poważnie jak opisują to media, a przy drodze wybudowane są wręcz osady. Na szczęście w naszym przypadku obyło się bez żadnych przygód w tym temacie, choć oklejona w bolid przyczepa przyciągała uwagę i zatrzymywano nas do każdej możliwej kontroli - najpierw Francuzi chcieli zajrzeć na pakę, później Brytyjczycy jeszcze we Francji pytali, co wieziemy, a potem ich koledzy po fachu zatrzymali nas na chwile już na Wyspie. Nim trafiliśmy jednak do Dover trzeba było spędzić półtorej godziny na promie. Co ciekawe przebookowanie się na wcześniejszy prom w Calais było za darmo, jednak w drodze powrotnej Anglicy zażyczyli sobie 60 funtów. Sama podróż promem trwa półtorej godziny i w sumie nie ma na co narzekać. Pewnie niektórzy zastanawiają się czy buja - owszem i to mocno. Co prawda raczej się przez to nie wywrócimy, jednak falująca podłoga dość ciekawie działa na zmysł równowagi i wrażenie jest takie jak po wypiciu 3-4 piw (jak ktoś nie pije to inaczej wyjaśnić się tego raczej nie da ;)).


Anglia na horyzoncie!
fot: Paweł Zając

Dalej na mapie była podróż z portu do Luton, gdzie w środę mieliśmy pit stopować. Teoretycznie powinno to potrwać 2 godziny, jednak nawigacja zasugerowała trasę wycieczkową z przejazdem przez prawie centrum Londynu. Co prawda Big Bena nie zobaczyliśmy, ale wiemy, że tunel pod Tamizą jest dosyć ciasny, zwłaszcza jak się ma przyczepę o szerokości 2,5 metra. Postój w Luton był natomiast spowodowany potrzebą odebrania Bartka Mireckiego następnego dnia z lotniska - kierowca jeszcze rano przed wyjazdem pisał maturę i zespół postanowił, że lepiej będzie dotransportować go do Anglii samolotem. W popularnym dla naszych rodaków mieście nie zbrakło też elementów przygodowych - okazało się, że wszystkie parkingi są przewidziane tylko na auta osobowe, więc trzeba było się trochę nakombinować z miejscem parkowania busa. Ekipa niespodziewanie też musiała się zżyć z powodu noclegu w easyHotel - nie było łatwo, ani tym bardziej komfortowo, zwłaszcza że zdjęcia na ich stronie, przynajmniej w przypadku Luton, zdecydowanie korzystają z magi szerokokątnego obiektywu. Tak naprawdę pokój jest maks. 3x3 z łazienką i małżeńskim łóżkiem, co dla grupki samych facetów może być delikatnym dyskomfortem. Tak czy inaczej zdecydowanie nie polecamy :P.

Następnego dnia rano lotnisko, przygarnięcie Bartka i droga na Silverstone. Brytyjczycy bardzo plusują w kwestii dróg i oznakowania, gdyż praktycznie non stop jechaliśmy autostradą, a na tor trafiłby nawet niewidomy. Co do jazdy po złej stronie drogi, to ja co prawda nie siedziałem za kółkiem (nie mam uprawnień na auta z przyczepą), aczkolwiek z perspektywy pasażera na dwupasmówce nie robiło to różnicy, choć w mieście czasem zastanawiałem się czemu inni jeżdżą pod prąd ;).


Zwiedzanie londyńskiego przedmieścia
fot: Paweł Zając

Torowe życie

Skoro w Anglii byliśmy już w środę to pit stop w Luton był nam konieczny nie tylko z powodu braku kierowcy, ale także przez torowe zwyczaje. Budowanie padoku zaczyna się w czwartek i każda ekipa musi zostać wprowadzona na tor przez organizatora. Oznacza to mniej więcej tyle, że wszyscy, nawet największe ekipy z BES, muszą zatrzymać się na parkingu przed wjazdem na tor, by czekać na organizatora, który po kolei wprowadzi zespoły pokazując im miejsce w padoku.Skończyło się to tym, że na Pana na skuterku, który wprowadziłby nas na tor, czekaliśmy przeszło trzy godziny - z jednej strony w kolejce, gdyż pierwszeństwo mają serie większe, a FR 2.0 NEC podczas tego weekendu było na końcu listy dań, a z drugiej z powodu małej zamotki organizacyjnej.


W oczekiwaniu na wjazd na tor był czas na zdjęcia
fot: Marceli Balsam

Gdy już dotarliśmy na miejsce trzeba było rozłożyć wyścigowy namiot, który będzie domem ekipy przez najbliższe dni. Paradoksalnie niewielkie rozmiary zespołu są tutaj plusem, gdyż mimo tego, że wjechaliśmy ostatni, to jako pierwsi zastanawialiśmy się, co zrobić z wolnym czasem. Cała procedura wygląda mniej więcej tak - najpierw z przyczepy zjeżdża bolid, później z stawia się namiot oraz kładzie podłogę, na której postawi się auto. Podczas stawiania namiotów trzeba uważać, żeby postawić je w jednej linii, gdyż na tym poziomie także czuwa się nad walorami estetycznymi, a poza tym, aby dogadać się z ekipą obok ile miejsca będzie potrzebne pomiędzy namiotami. Później namioty trzeba do czegoś przymocować, zwłaszcza na angielskim lotnisku, bo wieje jak diabli. Dalej już tylko kosmetyka - ściany, wyposażenie namiotu i pomieszczenia mieszkalne ekipy - czyli małe biwakowe namioty, które tajemnym trickiem uziemia się nawet na asfalcie, no i podpięcie się pod prąd oraz wodę, które dostępne są w strefie padoku.


Ekipa w padoku
fot: Paweł Zając

Sympatycy biwakowania stwierdzą, że to w końcu żaden problem i będą mieli rację, jednak kilka niefortunnych spraw oraz słaby research z mojej strony sprawiły, że na pytanie jak było na Silverstone odpowiadam - zimno. Słynna Angielska pogoda uświadomiła mnie o swojej obecności w brutalny sposób i choć nie padało, to słońca raczej też nie uświadczyliśmy, przez co w nocy potrafiło być mniej niż 10 stopni. Gdybym wiedział wziąłbym jakiś grzejniczek, a tak w nocy przepoczwarzałem się w tortillę. W chłodzie okazało się też, że ze wspomnianego pożyczonego materaca całkiem szybko schodziło powietrze, więc o 5 rano pojawiał się spory życiowy dylemat - spać na asfalcie, czy może jednak odwinąć się z tego majdanu i w tej zimnicy dopompować... Z tego względu taktycznie trzeba było też planować wizyty w toalecie, żeby raczej z namiotu nie wychodzić. Gdybyście się zastanawiali, to mechanicy w niedzielę nie roztaczają woni męskiej szatni - na praktycznie każdym torze oprócz toalet są także prysznice, więc obiekty są przygotowane na padokowych biwakowiczów.


Brytyjski biwak
fot: Paweł Zając

W trakcie samego weekendu większość czasu ekipa spędza w namiocie z bolidem, choć ja robiłem skoki w bok do centrum prasowego, bo w weekend GP Monako było sporo roboty. Rano zazwyczaj upływało na kawie lub herbacie, wymyśleniu czy na śniadanie jemy tosty czy może tylko zupkę z kubka, a potem chłopaki zabierały się do roboty nad autem, a ja szedłem klepać w klawisze. Bartek weekend przejechał bez poważniejszych przygód, więc mechanicy rano nie mieli szczególnie dużo roboty, gdyż większość zmian w ustawieniach prowadzali zaraz po sesjach, a poważniejsze prace wykonywali wieczorem lub wczesną nocą. W międzyczasie lub wieczorem po robocie zawsze przychodził moment na jakiś porządniejszy posiłek - grill czy spaghetti, które w sobotę zrobił nam Bartek.

Z innych kwestii z życia ekipy, trzeba być gotowym do wyjazdu na około pół godziny przed wyścigiem. Wtedy zawodnicy opuszczają garaż i ustawiają się w kolejce na tor, by jego nitką dojechać do alei serwisowej. W tym momencie mechanicy mają czas, aby przetransportować się tam z najważniejszymi narzędziami i kołami na zmianę. Podczas treningów auto pojawia się co jakiś czas w boksie, aby skontrolować ciśnienia w oponach i temperaturę. Na zmianę ustawień nie bardzo jest czas i sposobność, zwłaszcza kiedy zawodnik na danym torze jest po raz pierwszy i po prostu potrzebuje kilometrów, więc ten proces toczy się między sesjami. W FR 2.0 NEC wszyscy muszą korzystać z tego samego paliwa lanego z dystrybutora na torze - na każdym zawsze jest stacja, aby zapewnić nieprzerwany dostęp do tego jakże potrzebnego trunku.


Bartek przy garach ;)
fot: Marceli Balsam

Zespół

Część z Was pewnie zadaje sobie pytanie, jak to jest, że Bartek przyjeżdża na pozycjach pod koniec drugiej dziesiątki i po weekendzie twierdzi, że jest zadowolony. Sęk w tym, że mówiąc o startach BM Racing w Formule Renault 2.0 można z pełnym przekonaniem użyć stwierdzenia - porwali się jak z motyką na słońce - i to bez żadnych negatywnych konotacji. Zespół z Częstochowy w Kia Lotos Race praktycznie dominuje, jednak ogrom różnic pomiędzy Picanto, a małym francuskim bolidem jest niedostrzegalny z kanapy. Mówiąc bardziej obrazowo, to jest to mniej więcej tak, jak ja bym się wziął teraz za robienie miesięcznika o modzie - pisać potrafię, ale z resztą już gorzej, zwłaszcza że się dziennikarsko wychowałem w Internecie, a nie na papierze.

Podobnie jest z BM Racing, w którym pracują świetni mechanicy z ogromnym doświadczeniem w polskim sporcie motorowym, jednak dopiero muszą się oni nauczyć się odpowiedniego ustawiania bolidu jednomiejscowego. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że konkurencja jest bardzo mocna i znacznie lepiej doinwestowana, a przede wszystkim ma niewyobrażalnie większe ilości doświadczenia, gdyż po tych torach jeździ od lat i pracowała z niezliczoną ilością kierowców. Bartek sam wdraża się w jazdę nowym stylem, więc proces nauki jest tym bardziej utrudniony, że kierowca też nie do końca może poprowadzić ekipę w kwestii ustawień. Sam zainteresowany podczas weekend powiedział mi zresztą: Oczywiście, że chciałbym wygrywać. W tym roku jednak najważniejsze są postępy. Zarówno ja się uczę jazdy bolidem, jak i ekipa odpowiedniej obsługi go, więc nie można narzekać na to, czy na tamto. Wyraźnie nam czegoś brakuje, ale póki co nie wiemy jeszcze, czy nie mamy kierowcy, czy samochodu.


Ostatnie przygotowania do startu
fot: Paweł Zając

Dodajmy do tego wszystkiego, że z powodu zaangażowania w KLR oraz obowiązków maturalnych Bartka nie było czasu na testy pomiędzy Monzą, a Silverstone. Nie jest więc łatwo, jednak cały zespół ma świadomość ogromu pracy jaki muszą wykonać. Zresztą, moim zdaniem fakt, że Bartek potrafi przyjechać wyścig 4 sekundy za kierowcą Forteca, który na Silverstone wystawiał 6 aut, a tor zna jak własną kieszeń i ma opracowane ustawienia na każdą temperaturę, już teraz można uznać za sukces.

Podczas samego weekendu w Anglii również było całkiem nieźle. Podczas kwalifikacji Bartek był co prawda przedostatni, jednak zmiany poczynione w ustawieniach sprawiły, że dwukrotny mistrz Kia Lotos Race podczas wyścigów poprawił swój najlepszy czas o przeszło sekundę i był w stanie walczyć z innymi zawodnikami, przez co udało mu się zyskać kilka pozycji. Widać więc, że owszem, powoli, jednak ekipa cały czas robi małe kroczki na przód.

Gdyby ktoś chciał obejrzeć rywalizację na Silverstone, to poniżej znajdziecie linki do obydwu wyścigów, a także naszego podsumowania weekendu oraz galerii zdjęć.

Wyścig 1



Wyścig 2



Podsumowanie weekendu



Galeria zdjęć



Powrót

Wracając do torowego życia, zespoły, które startują w seriach towarzyszących zazwyczaj zwijają manatki zaraz po swoim wyścigu. Przez to nie miałem okazji obejrzeć głównego dania - trzygodzinnego wyścigu Blancpain Endurance Series, jednak jak się później okazało wyjazd nieco po piętnastej był absolutnie konieczny. Droga powrotna dłużyła nam się jeszcze bardziej i w Częstochowie byliśmy dopiero w poniedziałek o 21. Jak lubię jeździć, tak szukałem wokół siebie ostrych narzędzi by zakończyć swe męki ;). Warto jednak dodać, że podczas powrotnej podróży promem mieliśmy dodatkowe atrakcje artystyczne, gdyż na Kontynent jechała też orkiestra dęta, która przez całe półtorej godziny umilała podróż współpasażerom. Drobny wycinek z tego co się działo znajdziecie w filmiku poniżej.


Podsumowanie

Może u góry trochę narzekałem, ale ogólnie z wyjazdu jestem bardzo zadowolony i pewnie jeszcze nie raz będę go wspominał. W BM Racing pracują naprawdę świetni ludzie, dzięki czemu przez cały weekend było śmiesznie i naprawdę dobrze się bawiłem, choć pracy było nie mało. W tym wszystkim żałuje tylko jednego - wątpliwej przyjemności pokiereszowania zespołowego skutera, zwłaszcza że pod naporem wstydu związanego z tą kompromitacją, w pierwszej chwili mogłem nawet zapomnieć przeprosić. Cóż, to popisowe danie ciała, będzie już ze mną do końca, a ja mam nadzieję, że mimo incydentu, byłem dobrym kompanem brytyjskiej przygody i chłopaki nie będą na mnie narzekać. Na zakończenie więc - przepraszam, dziękuje i do zobaczenia na torach!


Polecam, Paweł Zając!
fot: BM Racing

Ps. Gdyby ktoś zastanawiał czemu tak mało napisałem o samym torze - przed GP Wielkiej Brytanii opublikujemy osobny artykuł na ten temat, gdzie obszernie opowiem o Silverstone ;)

Ps2. Jeśli chcielibyście być na bieżąco ze wszystkimi poczynaniami BM Racing Team to zapraszamy na ich facebookowy fanpage!