"Szybko, szybciej, najszybciej" - rozstrzygnięcie konkursu

To zdecydowanie najtrudniejszy werdykt jaki przyszło ogłosić redakcji.
16.05.2212:10
Redakcja
791wyświetlenia

Gdy redakcja F1WM dowiedziała się o nadchodzącej publikacji książki Mikołaja Sokoła "Szybko, szybciej, najszybciej", byliśmy przekonani, że czeka nas wyjątkowa pozycja na polskim rynku wydawniczym. Chyba pierwszy raz w historii w rodzimym języku pojawiło się coś unikatowego, nie tylko tłumaczenie zagranicznej pozycji.

Jednak sama premiera książki to nie było wszystko. Podobnie wyjątkowy stał się konkurs, który niedawno ogłosiliśmy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że na portalu, który mamy szczęśliwą okazję redagować, zrzeszamy najlepszą widownię Formuły 1 w Polsce. Jednak Wasze prace konkursowe przerosły nasze najśmielsze oczekiwania. Stąd też tak długo czekaliśmy z werdyktem. Po prostu wybór 4 najlepszych prac okazał się niezwykle trudny, gdyż zwyczajnie chcielibyśmy nagrodzić każdą przesłaną propozycję!

Po długich dyskusjach i wybieraniu między bardzo dobrym, a jeszcze ciut lepszym przyszedł czas na ogłoszenie wyników, plus publikację zwycięskich prac. Chcielibyśmy wszystkim, zarówno zwycięzcom, jak i reszcie uczestników serdecznie podziękować za czas poświęcony na napisanie swojego opisu wyścigu, który zapadł wam najbardziej w pamięci. Doceniamy i zachęcamy do udziału w kolejnych konkursach!

Ze zwycięzcami skontaktujemy się mailowo w sprawie przesyłki książki. Tymczasem zapraszamy do przeczytania czterech opisów wyjątkowych w opinii twórców wyścigów.

Marcin Czajkowski


Mój wybór wyścigu z pewnością nie będzie oryginalny. Jestem przekonany, że tak jak ja wybierze więcej uczestników. Kanada, sezon 2008, letnie niedzielne popołudnie. Mój drugi sezon śledzenia Formuły 1. Wyścig, którym Robert Kubica odniósł zwycięstwo. Rok po dramatycznym wypadku na tym samym torze. W zespole, który nie pretendował do mistrzowskiego tytułu - BMW Sauber zarzuciło dalszą walkę o zwycięstwa, bo Robert swoją wygraną wypełnił ich plan na sezon 2008. Wygrana, która była możliwa dzięki losowi, który pokierował kierownicę Lewisa Hamiltona na bolid Kimiego Raikkonena, stojącego wraz z Robertem na czerwonym świetle na wyjeździe z alei serwisowej. Jedyne zwycięstwo jedynego Polaka w Formule 1.

Ale oprócz tego wszystkiego jest coś jeszcze, co szczególnie noszę w pamięci. Lata parzyste, sezon letni, to czas, w którym sportowi kibice w Polsce, Europie i na świecie obserwują zmagania drużyn narodowych w najpopularniejszej dyscyplinie sportowej - piłce nożnej. Nie inaczej było wtedy. Nawet więcej - niedziela wyścigowa Grand Prix Kanady pokrywała się z meczem Polska-Niemcy. Nie pamiętam gdzie się odbywał mecz, czy był to Mundial czy Euro. Nie pamiętam ile goli padło i w jakim stosunku. Pamiętam tylko wynik - przegrana polskiej reprezentacji. I pamiętam także zmiany na antenach Polsatu. Wyścig, w którym Polak odniósł zwycięstwo musiał ustąpić miejsca na głównej antenie rozgrywkom piłkarskim. Nawet rozumiałem tą decyzję, piłka nożna przyciąga przecież znacznie większą widownię.

Za to nazajutrz, w poniedziałek, miałem wrażenie, że jestem jedynym zadowolonym kibicem w Polsce. Wrażenie, że tylko ja jeden miałem okazję oglądać zwycięstwo Polaka. To właśnie ten kontrast zapadł mi najbardziej w pamięć. Cały kraj był skupiony na meczu piłkarskim, podczas gdy nasz rodak, daleko, za oceanem, pokazał, że potrafi sięgnąć po najwyższe laury w najbardziej wymagającej dyscyplinie motorsportu. I to właśnie dlatego to GP Kanady 2008 jest wyścigiem, który najsilniej utkwił w mojej pamięci.

Kamil Troszczyński


Od dziecięcych lat spora część mojego serca przepełniona jest Formułą 1. Odgłos pędzących bolidów jest dla mnie niczym wielka symfonia, a walka koło w koło geniuszów kierownicy wywołuje ciarki na moim ciele. Wyścigiem, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci jest Grand Prix Niemiec 2019, które doświadczyłem z poziomu trybun. Po bajecznym rozpoczęciu weekendu, kiedy to o prócz wizyty w Pit Lane, udało się zebrać autografy największych sław motorsportu, najlepsze miało przyjść dopiero w niedzielę. Ekscytację podbudzały deszczowe warunki i miejsca ze świetną perspektywą. Start dostarczył sporo emocji, a ja głęboko przeżywałem liczne manewry wyprzedzania. Jednak dopiero po dłuższej chwili rozpoczął się rollercoaster emocjonalny. Po błędzie Charlesa Leclerca, byłem załamany, a moją głowę przeszyły słowa „I am stupid”. Jednak niedługo później wydarzyła się bliźniacza sytuacja, która wywołała u mnie zupełnie przeciwne emocje. Mowa o Hamiltonie. Konsternacja mechaników podczas nagłego zjazdu do alei serwisowej w zbudziła na trybunach wielkie poruszenie, a ja niemal skakałem z przejęcia. Bardzo trudne warunki i kolejne błędy kierowców powodowały, że wyścig stał się kompletnie nieprzewidywalny. Duża liczba pit stopów i przetasowania stawki nie pozwalały nawet mrugnąć okiem. Wisienką na torcie był wypadek Bottasa, który mogłem z bliska zaobserwować. Choć wypadki nie są kwestią godną podziwu, to jednak taka okoliczność, widziana z bliska, była bardzo widowiskowa. Wielkie wrażenie robił a na mnie jazda Vettela, a niesamowicie cieszyłem się ze zwycięstwa Verstappena. Obserwowanie wybitnej konsekwencji u niektórych kierowców to ogromna przyjemność. Możliwość stania pod podium, usłyszenia hymnów i zebrania kawałków opon wywołały łzy szczęścia, a punkt zdobyty przez Roberta Kubicę był kolejnym powodem do euforii. Zawsze marzyłem o wyjeździe na Grand Prix. Jednak nawet w najgłębszych snach nie byłbym w stanie wyobrazić sobie wyścigu z tak wielką dawką wrażeń. Najbardziej kocham Formułę 1 za radość jaką daje mi w takich chwilach. To dla mnie więcej niż sport.

Tomayuze


Najważniejsze wyścigi dla mojej przygody z Formułą 1 nie odbyły się w miejscach z bogatą historią, ani na torach ekscytujących. Nie zostały zapamiętane za trwające przez okrążenia, piękne pojedynki, ani za sprytne strategie. Stanowiły ostateczne rozstrzygnięcie, po którym trzeba było zaakceptować wynik, niezależnie od oczekiwań jakie się wobec niego miało.

Kiedy rozpoczynał się ostatni wyścig sezonu 2010, byłem równie świeżym kibicem Formuły 1, co absolwentem szkoły podstawowej. Jednak kiedy ten wyścig dobiegł końca, to kibicem byłem już nie tylko świeżym, ale także wyjątkowo zmotywowanym. Podczas GP Abu Zabi 2010, obserwując Fernando Alonso, zobaczyłem najpierw ludzką frustrację, potem złość, a na końcu rozczarowanie. Kontrastujące temu emocjonalne świętowanie ekipy Red Bulla na mecie, zafascynowało mnie tym ekscytującym sportem na dobre.

Minęło wiele lat, a gdy rozpoczynał się szalony sezon 2021, zarówno kibicem jak i studentem zostałem już doświadczonym. Kibicem wymęczonym zbyt wieloma latami bez zmian na czele, a studentem pochłoniętym tworzeniem swojego finalnego dzieła. Kilka miesięcy później, kiedy emocje po dopiero co zakończonym finale w Abu Zabi eksplodowały, wiedziałem już, że jestem studentem i kibicem spełnionym. Spektakl, w który tym razem byłem osobiście o wiele bardziej zaangażowany, przypomniał mi siłę emocji w sporcie. W przeciwieństwie do pierwszego cudownego dziecka Red Bulla, którego poznałem dopiero kiedy już święcił największe sukcesy, karierę Maxa Verstappena miałem możliwość śledzić od samych początków. Osobie urodzonej w tym samym roku co dwójka wielkich rywali z obecnego sezonu 2022, zobaczenie jak Holender wzrasta z kartingu, przez ówczesną Formułę 3, do Formuły 1 na sam szczyt, sprawiło nadzwyczajną przyjemność. I pozwoliło symbolicznie zakończyć pewien etap.

Dla mnie czas między opisanymi wyścigami, to był jeden, wielki, osobisty wyścig, któremu Formuła 1 nieodłącznie towarzyszy i któremu niezaprzeczalnie pomogła się ukształtować. Tym wyścigiem było moje
dorastanie.

Z Formułą 1.

Adam Matecki


Chyba wszyscy z nas, z różnych powodów, z otwartymi ramionami przyjęli sezon 2021. Niemalże każdy wyścig w kalendarzu obdarowywał fanów, ale końcowa walka Hamiltona z pretendentem Verstappenem przerastała wszystko co widzieliśmy dotychczas. Fakt, że przed wyścigiem dwójka uzyskała dokładnie tyle samo punktów, już z sam z siebie podkreślał wagę wydarzenia. Stawka była olbrzymia. Rekordy do ustanowienia historyczne. Napięcie było tak silne, że iskra przeskakiwała na ludzi normalnie niezainteresowanych F1… no i Kimi odchodził. Wyścig był historyczny i godny zapamiętania zanim jeszcze się zaczął.

Kwalifikacje - Verstappen górą. Start - Hamilton na prowadzeniu. Pierwszy zakręt - kontrowersyjny manewr wyprzedzania zakończony niepowodzeniem. Nie minęły 2 minuty i już tor mógłby eksplodować z emocji, zmiatając przy okazji rozświetlony hotel, jachty i kilka sztucznych wysepek. Gonitwa - brak tempa Verstappena. Pitstopy. Nadzieja u pomarańczowych - podziw z manewrów obronnych przyjaciela z Meksyku przyprawia o palpitację serca widzów. Taktyka ostatecznie nieskuteczna. Max próbuje co może. Pitstop na podcięcie. Nic. Grom z jasnego nieba - Latifi na barierce. Safety car. Kolejny pit stop. Trudna sytuacja strategiczna Lewisa - ryzyko, niepewność. Wymiany krzyków szefów zespołów przez radio. Kontrowersyjna decyzja Massiego. Ostatnie okrążenie…

Jednym tchem, bez asyst, mogę opisać ten wyścig. Chyba w tej sytuacji można go zakwalifikować jako godny zapamiętania, zgadza się?